Relacja 5. Wieczorna wizja dwunastoletniej uczennicy tuż przed zaśnięciem, która zrealizowała się nazajutrz podczas zajęć szkolnych.
Ten odcinek mojego cyklu wyróżniam, zwracając szczególną uwagę Czytelników na fakt, iż relacjonuję tu wlasne, osobiste, a nawet intymne przeżycia.
Nie powodują mną żadne niecne zamiary.
Nie pragnę zdobyć rozgłosu, nie chcę trafić na szpalty gazet, blogi, nie pragnę sławy w mediach, ani w serwisach społecznościowych.
Nie szukam też metod na zarabianie pieniędzy w ten sposób.
Moją jedyną intencją jest wierne, szczere przekazanie bliźnim własnych obserwacji i doświadczeń, które pokazują, że istnieje jeszcze wiele niewyjaśnionych przez naukę zjawisk.
Ich istnienie powinno zachęcić i zmobilizować uczonych do podejmowania prób rozwikłania tego tematu.
Zacytuję tutaj ponownie Nikolę Teslę, który jak nikt inny wyczuwał kierunki, jakie powinna obrać współczesna nauka, by osiągnąć rzeczywisty postęp i rozwój godny XXI wieku, w którym to nam przyszło żyć:
"W dniu, w którym nauka zacznie badać zjawiska niefizyczne
osiągnie większy postęp w ciągu jednej dekady,
niż we wszystkich poprzednich wiekach swojego istnienia."
Nikola Tesla
Oczywiście trzeba tu zwrócić uwagę, że zjawiska, które Tesla określał mianem "niefizycznych" obecnie mogą być traktowane jako najzupełniej "fizyczne".
Rozwijająca się żywiołowo holografia pokazuje nam, jak wiele np. zjawisk optycznych niemożliwych do wyjaśnienia w czasach Nikoli Tesli możemy obecnie wytłumaczyć na gruncie naukowym.
Powstają nawet firmy, które produkują ruchome hologramy 3D na zamówienie, nazywane wówczas 4D.
Można im zlecić zrealizowanie konkretnego projektu i otrzymać produkt - choćby akwarium 4D, w którym pływające, holograficzne rybki uciekają w momencie zanurzenia w "wodzie" dłoni przez obserwujących.
Szkoda, że zamiast skupiać się na dobrostanie ludzkości, a przede wszystkim Ziemi - naszego jedynego domu we wszechświecie - stale, z uporem maniaka ćwiczymy dominację nad słabszymi, agresję, fałsz i zakłamanie.
Zachowujemy się tak, jakbyśmy mieli żyć wiecznie.
A przecież racjonaliści odrzucają istnienie życia po śmierci.
Nie troszczymy się przy tym o los naszych "późnych wnuków" (sięgając do pamiętnego sformułowania wizjonera-poety Cypriana Kamila Norwida).
Trzeba przy tym podkreślić, że nasze poczynania będą odciskać swoje piętno nie tylko na odległym życiu "późnych potomków", ale już niebawem - na naszych najbliższych - dzieciach i wnukach. Prawdopodobnie dotkną także nas samych, jeśli dożyjemy 9 dekady życia. Myślę tu o moim pokoleniu - czyli o osobach po 60 roku życia.
Wyraźnie widać, że logiki w tym wszystkim brak. Jest za to karygodna, prymitywna pazerność i żądza władania innymi.
Zwłaszcza w świecie polityki.
Natomiast w środowiskach naukowych średniego szczebla (mam nadzieję, że nie najwyższego) dominuje przekonanie o własnej nieomylności i powszechne schematyzowanie.
Typowe jest określanie relacji świadków jako mistyfikacje lub trywialne sytuacje, gdzie to relacjonujący zawsze się mylą i są w błędzie.
To bardzo wygodna postawa: "Wiemy to, co nauka współczesna potwierdza i udowadnia. Reszta to wierutne bzdury i trywialne próby zamącenia rzeczywistości."
Tymczasem twórczy naukowiec to myśliciel, który nie odrzuca a priori zjawisk, jakich nie potrafi na obecnym poziomie wiedzy wytłumaczyć. Powinien natomiast stwierdzić: "Zbadajmy to zjawisko bliżej. Przyjrzyjmy się mu dokładniej."
Fot. BB.
Przenieśmy się do roku 1973.
Miejsce zdarzenia: wrocławskie osiedle Oporów, budynek ówczesnej szkoły podstawowej nr 15 przy ulicy Solskiego 13.
Na II piętrze (dostępne wejściem bocznym - drzwiami dawnej poniemieckiej szkoły przy starej lipie - o nadanym numerze 13a) mieściło się wówczas mieszkanie służbowe, zamieszkałe przez małżeństwo nauczycieli tejże szkoły z ich dwunastoletnią córką Beatą, uczennicą V klasy.
Miejsce zdarzenia: wrocławskie osiedle Oporów, budynek ówczesnej szkoły podstawowej nr 15 przy ulicy Solskiego 13.
Na II piętrze (dostępne wejściem bocznym - drzwiami dawnej poniemieckiej szkoły przy starej lipie - o nadanym numerze 13a) mieściło się wówczas mieszkanie służbowe, zamieszkałe przez małżeństwo nauczycieli tejże szkoły z ich dwunastoletnią córką Beatą, uczennicą V klasy.
Był wieczór, zapadł już zmrok. Układałam się właśnie do snu.
Mała lampka nocna omiatała delikatnym światłem oddalony od tapczanu fragment pomieszczenia w pobliżu okien.
Słyszałam jeszcze krzątaninę mamy w sąsiednim pokoju (układ mieszkania był amfiladowy) i odgłosy kąpieli taty dobiegające z łazienki.
Wpadłam w dziwny nastrój. Było mi niezwykle przytulnie, ciepło, a nawet tajemniczo. Poczułam się podobnie, jak to zdarzało się często podczas burzy. Przy odgłosach nawałnicy i licznych błyskach widocznych przez okienne szyby czułam się bezpiecznie w swoim pokoju, jednocześnie odczuwając zwiększoną moc wyobraźni. Kłębiły mi się wówczas pod czaszką przeróżne nowe pomysły. Dotyczyły najczęściej dziedzin artystycznych.
Nagle - zupełnie niespodziewanie - pojawiły się przed moimi oczami obrazy - zupełnie, jak na kinowym ekranie.
Zobaczyłam korytarz szkolny i siebie, stojącą ze złamaną ręką wraz z jakąś dorosłą osobą (trochę za mną, poza zasięgiem wzroku) przed drzwiami klasy nr 14 (zajmowanej przez gabinet muzyczny mojej mamy Blanki). Lekcje jeszcze trwały, ale po chwili zadzwonił dzwonek, drzwi klasy nr 14 otwarły się i zobaczyłam twarze wychodzących uczniów. Była to klasa VII.
Niebawem ujrzałam moją mamę, która zauważywszy mnie (stojącą na korytarzu, przed drzwiami, z reką na prymitywnym temblaku) - wybiegła ku mnie z głębi gabinetu z przerażeniem w oczach.
Tyle wizja.
A teraz przejdźmy do zdarzeń.
Następnego dnia rano miałyśmy zajęcia wychowania fizycznego z panią Barbarą L. - nauczycielką przede wszystkim matematyki, prowadzącą jednak także z kilkoma klasami lekcje w-f.
Pani Barbara była bardzo ambitną nauczycielką, która wielokrotnie - zarówno w matematyce - jak też w ćwiczeniach na lekcjach w-f - próbowała wprowadzać eksperymentalne metody nauczania.
Tym razem nakazała nam wykonanie trudnego ćwiczenia gimnastycznego, do którego dziewczynki z klasy V szkoły podstawowej nie były przygotowane.
Miałyśmy wykonać skok przez skrzynię z wybiciem ciała na tyle mocno do góry, by w powietrzu, przed upadkiem na materac, wykonać jeszcze przewrót!
Większość dziewcząt po dobiegnięciu do skrzyni rezygnowała z wykonania tego karkołomnego ćwiczenia, jednak najstarsza z nas, powtarzająca klasę piątą i fizycznie nad wiek rozwinięta, bardzo wysoka i silna dziewczyna - o dziwo wykonała to ćwiczenie!
Pomyślałam, że mam szansę dokonać takiego przewrotu nad materacem po przeskoczeniu skrzyni, ponieważ akurat gimnastyka była aktywnością przeze mnie ulubioną na lekcjach w-f.
Miałam pewne przygotowanie w tej specyficznej dziedzinie dzięki intensywnym ćwiczeniom od najwcześniejszych lat na zajęciach rytmiki, prowadzonych przez moją mamę. Były to jednak ćwiczenia baletowe...
Słyszałam jeszcze krzątaninę mamy w sąsiednim pokoju (układ mieszkania był amfiladowy) i odgłosy kąpieli taty dobiegające z łazienki.
Wpadłam w dziwny nastrój. Było mi niezwykle przytulnie, ciepło, a nawet tajemniczo. Poczułam się podobnie, jak to zdarzało się często podczas burzy. Przy odgłosach nawałnicy i licznych błyskach widocznych przez okienne szyby czułam się bezpiecznie w swoim pokoju, jednocześnie odczuwając zwiększoną moc wyobraźni. Kłębiły mi się wówczas pod czaszką przeróżne nowe pomysły. Dotyczyły najczęściej dziedzin artystycznych.
Nagle - zupełnie niespodziewanie - pojawiły się przed moimi oczami obrazy - zupełnie, jak na kinowym ekranie.
Zobaczyłam korytarz szkolny i siebie, stojącą ze złamaną ręką wraz z jakąś dorosłą osobą (trochę za mną, poza zasięgiem wzroku) przed drzwiami klasy nr 14 (zajmowanej przez gabinet muzyczny mojej mamy Blanki). Lekcje jeszcze trwały, ale po chwili zadzwonił dzwonek, drzwi klasy nr 14 otwarły się i zobaczyłam twarze wychodzących uczniów. Była to klasa VII.
Niebawem ujrzałam moją mamę, która zauważywszy mnie (stojącą na korytarzu, przed drzwiami, z reką na prymitywnym temblaku) - wybiegła ku mnie z głębi gabinetu z przerażeniem w oczach.
Tyle wizja.
A teraz przejdźmy do zdarzeń.
Następnego dnia rano miałyśmy zajęcia wychowania fizycznego z panią Barbarą L. - nauczycielką przede wszystkim matematyki, prowadzącą jednak także z kilkoma klasami lekcje w-f.
Pani Barbara była bardzo ambitną nauczycielką, która wielokrotnie - zarówno w matematyce - jak też w ćwiczeniach na lekcjach w-f - próbowała wprowadzać eksperymentalne metody nauczania.
Tym razem nakazała nam wykonanie trudnego ćwiczenia gimnastycznego, do którego dziewczynki z klasy V szkoły podstawowej nie były przygotowane.
Miałyśmy wykonać skok przez skrzynię z wybiciem ciała na tyle mocno do góry, by w powietrzu, przed upadkiem na materac, wykonać jeszcze przewrót!
Większość dziewcząt po dobiegnięciu do skrzyni rezygnowała z wykonania tego karkołomnego ćwiczenia, jednak najstarsza z nas, powtarzająca klasę piątą i fizycznie nad wiek rozwinięta, bardzo wysoka i silna dziewczyna - o dziwo wykonała to ćwiczenie!
Pomyślałam, że mam szansę dokonać takiego przewrotu nad materacem po przeskoczeniu skrzyni, ponieważ akurat gimnastyka była aktywnością przeze mnie ulubioną na lekcjach w-f.
Miałam pewne przygotowanie w tej specyficznej dziedzinie dzięki intensywnym ćwiczeniom od najwcześniejszych lat na zajęciach rytmiki, prowadzonych przez moją mamę. Były to jednak ćwiczenia baletowe...
Sala gimnastyczna wrocławskiej szkoły nr 15 na Oporowie.
Czerwiec roku 1964.
Zajęcia z rytmiki prowadzone przez moja mamę Blankę - muzyka, choreografa i nauczycielkę.
Rozgrzewka. Ćwiczę tu z rówieśniczką, trzymając się sukienek starszych koleżanek.
Później (w wieku 5, 6 i 7 lat) wykonywałyśmy już większość trudniejszych ćwiczeń z zakresu rytmiki (wg francuskiej szkoły baletowej).
Czerwiec roku 1964.
Zajęcia z rytmiki prowadzone przez moja mamę Blankę - muzyka, choreografa i nauczycielkę.
Rozgrzewka. Ćwiczę tu z rówieśniczką, trzymając się sukienek starszych koleżanek.
Później (w wieku 5, 6 i 7 lat) wykonywałyśmy już większość trudniejszych ćwiczeń z zakresu rytmiki (wg francuskiej szkoły baletowej).
Rok 1970 - występ naszego zespołu pieśni i tańca na eliminacjach wojewódzkich w Cieplicach Śląskich Zdroju, na scenie Teatru Zdrojowego. Zdobyliśmy I miejsce i nagrodę główną, którą była... wycieczka autokarem do Książa połączona ze zwiedzaniem zamku. Przedstawienie nosiło tytuł "Intermedium Dolnośląskie". Reżyserem i scenarzystą była moja mama Blanka.
Ta śpiewająca dziewczynka przy ognisku, zwrócona twarzą w kierunku centrum sceny to właśnie ja. Nasz zespół prezentuje się tutaj w dolnośląskich strojach ludowych. To taka ówczesna forma manifestacji wspólnoty kultur, bo przecież strój ten był przed II wojną światową noszony przez zamieszkującą te tereny ludność niemieckojęzyczną.
Na schodach przed głównym wejściem do Teatru Zdrojowego w Cieplicach Śląskich Zdroju.
Stoimy tutaj (po występie) z moim tatą, wyższą ode mnie koleżanką-rówieśniczką i trzema paniami nauczycielkami.
Wśród nich jest i pani matematyczka, która prowadziła pamiętne zajęcia w-f w 1973 roku.
Stoimy tutaj (po występie) z moim tatą, wyższą ode mnie koleżanką-rówieśniczką i trzema paniami nauczycielkami.
Wśród nich jest i pani matematyczka, która prowadziła pamiętne zajęcia w-f w 1973 roku.
Spadłam zbyt szybko, przygniatając swoim ciałem prawą rękę.
Rozległ się głośny trzask, ból okropny!
Ręka przypominała pałąk, wygięty w jakimś niewiarygodnym grymasie.
Nauczycielka najpierw próbowała mnie przekonywać, że nic się nie stało, bo mogę przecież poruszać palcami! Jednak ów pałąk spowodował, że skapitulowała.
Po przebraniu się ze stroju gimnastycznego w mundurek przy pomocy koleżanek zostałam wyprowadzona przez nauczycielkę z sali gimnastycznej z ręką na temblaku (przygotowanym naprędce ze związanych koszulek ćwiczebnych).
Ręka przypominała pałąk, wygięty w jakimś niewiarygodnym grymasie.
Nauczycielka najpierw próbowała mnie przekonywać, że nic się nie stało, bo mogę przecież poruszać palcami! Jednak ów pałąk spowodował, że skapitulowała.
Po przebraniu się ze stroju gimnastycznego w mundurek przy pomocy koleżanek zostałam wyprowadzona przez nauczycielkę z sali gimnastycznej z ręką na temblaku (przygotowanym naprędce ze związanych koszulek ćwiczebnych).
Następujące od tego momentu wydarzenia były DOKŁADNYM POWTÓRZENIEM PROJEKCJI "FILMOWEJ", JAKIEJ DOŚWIADCZYŁAM POPRZEDNIEGO WIECZORU PRZED ZAŚNIĘCIEM.
Stałam przed klasą nr 14, do której doprowadziła mnie pani Barbara. Zadzwonił dzwonek, z klasy zaczęli wychodzić uczniowie klasy VII-mej (te same twarze, które wieczorem ujrzałam w mojej wizji!).
Z głębi pomieszczenia, od strony pianina, wybiegła moja mama z przerażeniem w oczach.
A dalej - była już obowiązkowa wizyta na pogotowiu, złożenie ręki (uff, ból, ale już krótkotrwały), zaopatrzenie zgiętej kończyny w opatrunek gipsowy i powrót do domu.
Była też wizyta pani nauczycielki z kwiatami u nas w mieszkaniu.
Kuratorium Oświaty i Wychowania nałożyło na nauczycielkę w-f lekką naganę w postaci uwagi pisemnej, opatrzonej zastrzeżeniem, by nigdy więcej nie polecała młodzieży wykonywania ćwiczeń, do których kondycyjnie uczniowie nie są przygotowywani w szkole powszechnej, która przecież nie ma charakteru sportowego.
Łódź, zima 1973 roku.
Jestem tu na feriach zimowych z wizytą u dziadków i sióstr mej mamy z rodzinami.
Pod szerokim rękawem kożuszka, pożyczonego od jednej z cioć, kryje się moja prawa ręka w gipsie, przymusowo zgięta pod kątem 90 stopni.
Kożuszek trzeba było związać w pasie paskiem, bo był zbyt obszerny.
Jestem tu na feriach zimowych z wizytą u dziadków i sióstr mej mamy z rodzinami.
Pod szerokim rękawem kożuszka, pożyczonego od jednej z cioć, kryje się moja prawa ręka w gipsie, przymusowo zgięta pod kątem 90 stopni.
Kożuszek trzeba było związać w pasie paskiem, bo był zbyt obszerny.
Cóż - żałuję, że w owej wizji nie ujrzałam momentu skoku przez skrzynię. Może wówczas przypomniałabym sobie mój wewnętrzny, wieczorny "krótki pokaz filmowy" i skojarzyłabym go z bieżącymi wydarzeniami.
Moja wizja miała być może ostrzec mnie przed tym feralnym skokiem - byłam jednak tylko niedoświadczoną dwunastolatką i nie powiązałam wizji z życiem w realu.
A może - co się ma wydarzyć - musi zostać zrealizowane?
Wizje podobne do mojej to tylko przypadkowe wybryki w tzw. "eterze"? Zabawy z naszą podświadomością?
Dziwny jest ten świat, a możliwości naszego osobistego, biologicznego komputera - niepoznane do dzisiaj.
A może - co się ma wydarzyć - musi zostać zrealizowane?
Wizje podobne do mojej to tylko przypadkowe wybryki w tzw. "eterze"? Zabawy z naszą podświadomością?
Dziwny jest ten świat, a możliwości naszego osobistego, biologicznego komputera - niepoznane do dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz