wtorek, 4 października 2022

Relacja nr 1. Niewyjaśnione zjawiska w życiu kilkorga twardo stąpających po Ziemi realistów. Część druga.

 

Relacja 1. 

Niespodziewane spotkanie kierownika szkoły z gigantycznymi postaciami, zmierzającymi po zmierzchu do drzwi wejściowych budynku szkoły (i jednocześnie domu, w którym mieszkał wraz z rodziną).   

 


                                           Szkoła Podstawowa im. Jadwigi Wajsówny
                                              w Chechle Drugim, przy ul. Lipowej 1
                                                             Fot. z 2007 r. (BB)


W trakcie pobytów w wielu różnych miejscowościach - w życiu każdego z nas zdarza się czasem, że trafiamy na miejsca niezwykłe, które szczególnie zapadają nam w pamięci. Takie nadzwyczajne okolice przyciągają przybyszów często urokiem krajobrazu, albo ciepłą atmosferą starego domu rodzinnego, a bywa, że inne jeszcze, niepowtarzalne walory decydują o atrakcyjności konkretnej destynacji. 
Podobnie niezapomniana atmosfera otaczała mnie od najmłodszych lat w domu dziadków. Rodzina składała się wówczas z kilkunastu osób. Wprawdzie podczas roku szkolnego mieszkałam tylko z rodzicami - nauczycielami we Wrocławiu, ale święta, ferie i wakacje w latach 60. i 70. ubiegłego wieku spędzaliśmy przeważnie u rodziców mojej mamy Blanki - Irenki i Willego. Dziadek Wilhelm był kierownikiem szkoły w położonym niedaleko Łodzi Chechle, a babcia Irena uczyła tamże języka polskiego i muzyki. Prócz mej mamy były jeszcze trzy siostry z rodzinami. Ciocie mieszkały wprawdzie w Łodzi, ale podczas wakacji i świąt spędzały każdą wolną chwilę w domu rodzinnym, którym było obszerne mieszkanie, zajmujące niemal całe piętro w okazałym budynku szkolnym.


Dziadek Willi był postacią niezwykłą. To dzięki niemu w najbliższej rodzinie panowała aura współpracy, dzielenia się wszystkim, co przynosiło życie – bez względu na okoliczności. Razem przeżywaliśmy radosne chwile, ale też radziliśmy sobie wspólnie z przeciwnościami losu. Wilhelm był niekwestionowanym autorytetem moralnym, zawsze uczciwie i rzetelnie wykonywał swoje rozliczne obowiązki.


Prócz kierowania szkołą był także czynnym nauczycielem, angażował się ponadto w wiele ówcześnie niezbędnych akcji społecznych i gospodarskich na terenie gminy m.in. elektryfikację, budowę nowej 13-drenowej studni, liczne remonty budynku szkolnego, nowe ogrodzenie, założenie pasieki i nasadzenia drzew na terenie otaczającym szkołę. Dbał także z zapałem o rozwój intelektualny i społeczny uczniów, a grono nauczycielskie pod jego kierunkiem pracowało twórczo i zawsze zgodnie.


Oto kilka wymownych cytatów z kroniki chechelskiej szkoły:

"
Z dniem 1 sierpnia 1950 r. stanowisko kierownika szkoły dwuklasowej w Chechle objął Najman Wilhelm. Po czterech miesiącach urzędowania (...) został powołany na stanowisko podinspektora szkolnego Prezydium Powiatowej Rady Nauczycielskiej w Łasku - Wydział Oświaty w Pabianicach. Zastępstwo objęła Najman Irena. W roku szkolnym 1951/52 został podwyższony stopień organizacyjny szkoły z dwuklasówki na trzyklasówkę. Po roku pracy w Wydziale w Pabianicach powrócił na własną prośbę na swoje stanowisko Najman Wilhelm. (...) Na skutek usilnej pracy grona nauczycielskiego poprawił się poziom umysłowy dziatwy szkolnej. Dzieci z zapałem zabrały się do czytelnictwa.

W roku szkolnym został podwyższony poziom organizacyjny szkoły z trzyklasówki na szkołę czteroklasową. 

Rok szkolny 1956/57. (...) Na zebraniach rodzicielskich i zebraniach gromadzkich kierownik szkoły omawia sprawę elektryfikacji wsi. Niektórzy gospodarze nie chcą zrozumieć, jaką w przyszłości będą mieli wygodę, gdy zostanie wieś zelektryfikowana.

Rok szkolny 1957/58. W czasie wakacji w 1957 roku został wykonany plan elektryfikacji szkoły i budynków gospodarczych. W lutym 1958 roku przyjechała ekipa elektryków i dokonała w ciągu dwóch tygodni elektryfikacji szkoły i jej obejścia. Ileż musieliśmy ponieść trudu przy tej pracy. Ściany w klasach, korytarzu i mieszkaniach służbowych zostały podziurawione ale lekcji nie przerwaliśmy. (...) Dopiero w dniu 22 lipca 1958 r. zabłysło pierwsze światło elektryczne na terenie Chechła. Ileż to było radości i powszechnego zadowolenia. Od tej pory zmieniło się na lepsze życie mieszkańców naszej wsi. Dzieci mogły uczyć się wieczorami przy lampach elektrycznych. Prawie we wszystkich domach pojawiły się odbiorniki radiowe, żelazka elektryczne, kuchenki, a gdzieniegdzie pralki i telewizory. Założenie elektryfikacji przyczyniło się w wysokim stopniu do podniesienia kultury mieszkańców naszej wsi. Szkoła w czasie wakacji w 1958 roku została ślicznie odświeżona. We wszystkich klasach postawiono nowe piece. Kierownik szkoły gromadzi coraz więcej pomocy naukowych z zakresu fizyki, chemii i języka polskiego. (...) 

Od 1 września 1953 roku została zorganizowana przy szkole drużyna harcerska. Opiekunem drużyny wybrano Najmana Wilhelma. Do harcerstwa zapisało się 55 osób. Celem drużyny było to, ażeby pomóc szkole w realizowaniu programu nauczania i wychowania. (...) Pierwsze przyrzeczenie złożyli harcerze na uroczystej zbiórce w styczniu 1954 roku. Od września 1953 roku wprowadzono przed zajęciami szkolne apele. (...)
W roku szkolnym 1954/55 grono nauczycielskie szczególnie zainteresowało się życiem organizacji harcerskiej, dbało o to, ażeby systematycznie odbywały się zbiórki. (...) Drużyna prowadziła co wtorek kółko filatelistyczne, na którym pogłębiano w sposób poglądowy wiadomości z zakresu literatury pięknej (...). Harcerze brali udział w pracach społecznie użytecznych i pomagali sobie wzajemnie w pracy. (...)

Od roku szkolnego 1964/65 wprowadzono nowe programy nauczania. Wszystkie szkoły podstawowe w Polsce Ludowej zostały zamienione na szkoły ośmioklasowe. (...)
W roku 1968: (...) Należy nadmienić, że Grono Nauczycielskie pracowało zgodnie, nie było nigdy żadnych nieporozumień i pretensji. (...) Oprócz pracy w szkole, nauczyciele prowadzili systematycznie kółka zainteresowań. Przez kilka lat były czynne następujące koła: czytelnicze, matematyczne, przyrodnicze, sportowe. Dzieci wyjeżdżały na wycieczki do Żelazowej Woli, Warszawy, Tomaszowa Mazowieckiego, Piotrkowa Trybunalskiego, dwa razy do Krakowa, Wieliczki i Nowej Huty.

Rok 1972: Kierownik szkoły wraz z Komitetem Rodzicielskim usilnie dążyli do tego, ażeby ponownie wyremontować szkołę. Starania zostały uskutecznione i szkoła została wyremontowana w czasie ferii 1972 roku. Kierownik szkoły zrezygnował z dotychczas zajmowanego mieszkania i cały obiekt szkolny przeznaczył na użytek szkoły. (...)

Z dniem 1 września 1972 roku przeszli na własną prośbę na zasłużoną emeryturę kol.: Maria Rożek, Józefa Serwa i Wilhelm Najman. (...) Szkoła nasza przodowała w powiecie na polu poczynań dydaktyczno-wychowawczych jak również w różnych imprezach na cele społeczne."


Moi dziadkowie Irena i Wilhelm w okresie, kiedy pracowali w chechelskiej szkole









Jako dziecko i później podlotek, uwielbiałam świąteczno-wakacyjne spotkania w Chechle, otoczonym malowniczymi polami i lasami pełnymi grzybów, jagód, jeżyn i borówek.
Częste spotkania towarzyskie nie tylko z najbliższymi, ale także z licznymi przyjaciółmi rodziny, połączone z wycieczkami do pobliskiego boru - uatrakcyjniały pobyty w magicznym domu mych dziadków.



Archiwum rodzinne

Szkoła i las w Chechle Drugim

Wnętrze:
pokój stołowy w mieszkaniu 
dziadków - miejsce licznych 
spotkań towarzyskich
w gronie rodzinnym, z udziałem
przyjaciół i znajomych










Poniżej:
Salonik muzyczny i klatka schodowa z widocznymi drzwiami wejściowymi bocznymi
(z charakterystycznym wziernikiem w kształcie figury "karo") 





Magia ta miała jednakże dodatkowe podłoże. Chechelska szkoła położona była w miejscowości, którą często nawiedzały potężne burze, jakich nie doświadczaliśmy we Wrocławiu. Podobno - jak niosła "wieść gminna" - wyładowania atmosferyczne o nie notowanej gdzie indziej sile i częstotliwości występowania zdarzały się na tym terenie z powodu rud metali, ukrytych pod powierzchnią ziemi. Nieopodal znajdowała się przecież miejscowość o znamiennej nazwie: Ruda Pabianicka (obecnie osiedle włączone do Łodzi). 
Nazwa tego dawnego miasta pochodzi od rud darniowych, które były tu niegdyś wydobywane. Jak informuje Wikipedia: "Pierwszą wiarygodną wzmiankę o Rudzie można znaleźć w kronice Jana Długosza z 1470 r., który wizytował w imieniu Kapituły Krakowskiej kasztelanię Chropską, jak dawniej nazywano rozległe tereny, na których znajduje się m.in. dzisiejsza Ruda. Kronikarz opisał wydobycie rud darniowych w okolicach dzisiejszej ulicy Farnej, pisząc m.in.: >Dobra pabianickie posiadają kopalnię rudy żelaznej, czyli kuźnicę w obrębie Chocianowic nad rzeczką Nerem położoną; ruda... znajduje się obficie i w dobrym gatunku<".

Burze nawiedzające Chechło pamiętam do dziś, choć minęło już z górą 50 lat od ostatniej nawałnicy, której byłam świadkiem... Trudno byłoby zapomnieć o fioletowo błyszczących iskrach, które z głośnym skrzekiem szalały po drutach telefonicznych, umieszczonych pod sufitem nad klatką schodową - co zawsze poprzedzało nadchodzące wyładowania. W tym samym czasie, w sieni mieszkania dziadków - skacząca "samoistnie" na widełkach, ciężka skądinąd słuchawka bakielitowego, czarnego telefonu budziła mój dziecięcy respekt.
Warto tu podkreślić, że przecież budynek szkoły był wyposażony w działającą prawidłowo instalację odgromową, a wszystkie instalacje wewnętrzne objęte były stałą kontolą techniczną.
Zdarzało się też, że przechodząc polami w pogodny dzień - na przykład pod linią średniego napięcia - doznawaliśmy nieprzyjemnego spotkania z syczącym złowrogo, oślepiającym błyskiem, który wprost nad naszymi głowami postanowił się rozpanoszyć.

Widok z lotu ptaka na szkołę w Chechle i pobliski cmentarz ukryty w koronach drzew - zdjęcie współczesne ukazuje szkołę wraz z rozbudową, która zajęła cały niegdysiejszy teren zielony z zabudowaniami gospodarczymi.
Źródło: pl.mapy.cz








Budynek szkoły otoczony był dużym terenem zielonym, a w odległości około 300 metrów od muru okalającego tył szkolnej posesji znajdował się stary, XIX-wieczny cmentarz ewangelicki, położony na niewielkim wzniesieniu porośniętym drzewami.
Dzisiaj niemal sąsiaduje on z boiskiem szkolnym. Można tu znaleźć kilkanaście nagrobków z inskrypcjami niemieckimi, duży metalowy krzyż cmentarny, kilka grobów żołnierzy rosyjskich z 1914 roku i mały cmentarz żołnierzy polskich z 1939 r.

Źródło: pl.mapy.cz




W latach 60. ubiegłego wieku ogromny teren otaczający budynek szkolny podzielony był funkcjonalnie na dwie części, oddzielone od siebie ażurowym ogrodzeniem. 
Pierwszą z nich stanowiło bezpośrednie otoczenie szkoły, na które składały się: od frontu chodnik prowadzący od furty do wejścia głównego, sąsiadujący po prawej stronie z sadem i pasieką, a po lewej z kontynuacją ścieżki, biegnącej w głąb, na podwórko szkolne (z niewielkim terenem do ćwiczeń na świeżym powietrzu, dwoma studniami i trawnikiem). Idąc na zaplecze mijało się drugie, mniej okazałe wejście do budynku, używane na co dzień przez rodzinę kierownika szkoły i obsługę obiektu. Wzdłuż tej ścieżki usytuowano ozdobne grządki kwiatowe, a tuż przed bocznym wejściem - piękny klomb z nasturcjami, bratkami i aksamitkami. Wzdłuż ogrodzenia szkoły od strony drogi głównej (Łódź - Wrocław) pysznił się szpaler kilkunastu jesionów o imponujących rozmiarach.
Drugą z części terenu przyszkolnego stanowiło oddalone od wejścia bocznego o około 150 - 200 metrów gospodarstwo, złożone ze stodoły, budynków mieszczących dawne mieszkanie opiekunki zwierząt gospodarskich, nieczynny chlewik, kurnik i oborę oraz szereg kilku czysto utrzymanych ubikacji. Z tego gospodarczego dziedzińca tajemnicza furtka, osadzona w murze tuż przy bocznej ścianie stodoły, wiodła na pobliskie łąki, skąd idąc wzdłuż ścian stodoły dochodziło się do uroczego zakątka: ogrodu warzywno-owocowego babci Irenki. Czarujący zapach kopru i ziół w kolorowej oprawie ozdobnych kwiatów pozwalał przybyszowi zapomnieć o realnym świecie, zanurzając go na moment w baśniowym anturażu. Stąd już niedaleko było do starego cmentarza. Wystarczyło przejść przez soczystą łąkę, zasiloną wodami płynącego obok niepozornego strumyka.



Milunia była ulubienicą mego dziadka Willego.
Porozumiewał się z nią jak z psem.
Łączyła ich przyjaźń i wzajemne przywiązanie.

Kiedy dziadkowie wyjechali na tydzień do rodziny (do Czechosłowacji) - mój tato musiał ubrać płaszcz i kapelusz dziadka Wilhelma, by krówka Milunia pozwoliła się wydoić!






Dziadek prócz kierowania szkołą prowadził całe gospodarstwo, opiekując się wraz z babcią kilkoma kurami, dwiema krowami "holenderkami" i pasieką, złożoną z kilku uli. 

Pewnego wieczoru, kiedy babcia "dla nastroju" zapaliła świece przy kolacji w tak zwanym pokoju stołowym, udało mi się namówić dziadka Willego na przypomnienie niezwykłego zjawiska, jakiego był mimowolnym świadkiem kilka lat wcześniej.

Oto jego relacja:

"Wydarzyło się to w listopadzie, kiedy po zachodzie słońca robiło się tak zimno, że kałuże pokrywały się cienką warstwą lodu, który do rana tężał jeszcze bardziej. Po zapadnięciu zmroku wybrałem się (jak co dnia) do zabudowań gospodarczych, by doglądnąć zwierząt, a do domu przynieść ostatnie wiadro wody przed nocą. Wracając z obórki od Miluni (to była ulubiona krowa mego dziadka - przyp.BB) ujrzałem w oddali wysokiego mężczyznę, który próbował najwyraźniej dostać się do budynku bocznym wejściem! Było już późno. Zawsze o tej porze furta była zamknięta, a ogrodzenie jest na tyle wysokie, że trudno byłoby przez nie przeskoczyć! Krzyknąłem donośnie: Halo, dobry wieczór, czy kogoś pan szuka? - ale nie otrzymałem odpowiedzi. Ogromną, ponadnaturalną wręcz postać z tej odległości (ok. 150 metrów) i przy bardzo skąpym oświetleniu widziałem jako ciemną, niemal czarną sylwetkę (nie mogłem dojrzeć ani szczegółów ubioru, ani tym bardziej twarzy). 
Przyspieszyłem kroku obawiając się, że ten niemy nieznajomy próbuje być może obrabować szkołę i nasze mieszkanie. A przecież w domu została babcia, i to sama! Po chwili ze zdumieniem i przerażeniem zauważyłem, że gigantyczna postać zniknęła, a na jej miejscu pojawił się potężny pies! Biegiem dotarłem do drzwi, co sił w nogach wbiegłem na piętro i wpadłem do kuchni."

Tu do opowieści dziadka Willego włączyła się babcia Irenka, która przysłuchiwała się jego relacji:

"- Dziecko, wyobraź sobie, że dziadek wyglądał wówczas strasznie - był nie tylko zziajany, ale zupełnie biały na twarzy!
Wystraszyłam się nie na żarty, że doznał ataku serca!
Wykrzyknął do mnie tubalnie: - Czy ktoś tu wchodził?! Irenko, czy słyszałaś jakieś hałasy, odgłosy?! 
Uspokoiłam Willego, że tu na górze jest spokój, nikt nie próbował się dostać do domu, żadnych hałasów ani odgłosów nie słyszałam.
Nazajutrz wczesnym rankiem Willi poszedł na podwórze, by sprawdzić, jakie ślady utrwalił nocą mróz na ścieżkach wokół budynku. Okazało się, że pęknięcia lodu na kałużach pozostały jedynie na trasie wiodącej od wejścia bocznego do budynków gospodarczych. Były to więc ślady dziadka. Natomiast ścieżka prowadząca od furty do drzwi wejściowych była nienaruszona!
Ogromny pies również nie pozostawił po sobie żadnych śladów."


Beata Bigda,
Wrocław, październik 2022.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz