Któregoś dnia nad ranem, na przełomie lipca i sierpnia 1945 roku, na wrocławskie Nadodrze dotarł pociąg z Gliwic. Budynek dworca z czerwonej cegły opisany był tablicą: "Odertor Bahnhof". Drobnej budowy młodzieniec obciążony ogromnym, 25-kilogramowym plecakiem wyskoczył z wagonu na peron. Ruszył dalej pieszo, kierując się do szefostwa Straży Akademickiej Uniwersytetu, które mieściło się przy Tiergartenstrasse (dzisiaj ul. Marii Curie Skłodowskiej).
Od ojca dowiedział się, że na tych maturzystów, którzy nie znaleźli po wojnie wolnych miejsc w przepełnionych uczelniach Krakowa i Gliwic czeka Wrocław - największe ze znanych miast, w których nastąpiła ostatnio całkowita wymiana ludności.
Szóstego maja 1945 r. - po podpisaniu aktu kapitulacji Festung Breslau (cztery dni po Berlinie) - odwieczna stolica Śląska zamknęła niemiecką kartę swojej historii, przechodząc pod jurysdykcję zwycięzców.
Po długim marszu maturzysta z Zawiercia zbliżał się do celu, przemierzając oczyszczony z budynków rozległy teren, objęty ulicami: Kaiserstrasse i Scheitniger Stern (dzisiejszy Plac Grunwaldzki).
Zaledwie przed rokiem - 25 sierpnia 1944 r. - Wrocław stał się z woli Hitlera twierdzą: Festung Breslau, z rozkazem obrony do ostatniego żołnierza. Podczas siarczystych mrozów, w styczniu 1945 r., gauleiter Śląska Karl Hanke wydał rozkaz przymusowej pieszej ewakuacji większości pozostałej w twierdzy ludności cywilnej, pozostawiając jedynie mężczyzn zdolnych do noszenia broni oraz sporą grupę jeńców wojennych (Anglików, Belgów, Jugosłowian, Polaków, Rosjan, itd.).
Ewakuowani początkowo próbowali wydostać się z miasta koleją. Jednak już wkrótce okazało się to niemożliwe. Podczas ciężkiej zimy, w ogromnym popłochu, piechotą uciekali na zachód. Zostały po nich nie tylko porzucone tobołki z dobytkiem, ale też zwłoki zamarzniętych starców i dzieci.
W lutym Armia Czerwona rozpoczęła oblężenie Festung Breslau. Ósmego marca dowództwo nad twierdzą przejął gen. Hermann Niehoff, a jego poprzednik - gen. Hans von Ahlfen - odleciał z miasta po dwóch dniach. Wojska radzieckie skutecznie zdobywały kolejne, położone na obrzeżach osiedla, stale ostrzeliwując wybrane punkty strategiczne.
By powstrzymać natarcie wojsk i patrole radzieckiego rozpoznania - Niemcy niszczyli całe kompleksy ulic, wyburzając i podpalając budynki. W ten sposób zostało zniszczonych wiele osiedli. Ponadto wycofując się, obrońcy twierdzy pozostawiali zaminowany teren.
16 marca robotnicy przymusowi rozpoczęli wyburzanie kamienic na przestrzeni zajętej dzisiaj przez Plac Grunwaldzki, by przygotować teren pod budowę pasa startowego. Miały stamtąd startować samoloty, unosząc uciekających z Breslau dostojników nazistowskich.
W nocy z 1 na 2 kwietnia nadeszła hekatomba - 750 radzieckich samolotów zaczęło przeprowadzać masowe bombardowania, zrzucając na miasto bomby burzące i zapalające. 70% zabudowy miejskiej uległo wówczas znacznemu uszkodzeniu lub całkowitemu zniszczeniu.
W siedzibie dowództwa Akademickiej Straży Uniwersytetu pełen zapału kandydat na studenta - dwudziestotrzyletni Andrzej Pachlewski dowiedział się, że zostaje skierowany do ochrony osady Oporów, która miała pełnić rolę kampusu akademickiego, przeznaczonego do zasiedlenia przez pracowników naukowych Uniwersytetu, przybywających do Wrocławia z Krakowa, Lwowa i Warszawy.
Fot. 1. Andrzej Pachlewski w latach 40. XX w. |
Dowodzący Grupą Naukowo-Kulturalną prof. Stanisław Kulczyński (dawny rektor Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie) skierował gromadkę przyszłych studentów (kilkunastu członków ASU) do Oporowa, by zapewnili bezpieczeństwo tej podwrocławskiej wówczas osadzie, zorganizowali tam życie, a następnie zajęli się wstępnym przygotowaniem do zamieszkania poniemieckich domów i sprowadzeniem tam profesorów. Następnym obowiązkiem młodych studentów-żołnierzy było codzienne eskortowanie naukowców z Oporowa na Uniwersytet.
Pieszo udał się więc do Opperau, wówczas podwrocławskiego osiedla willowego. Nie była to przyjemna wędrówka. Uszkodzony, podstemplowany most (Grunwaldzki), na Odrze unieruchomione barki, dookoła popalone ruiny, na ulicach i placach gruz, spalone, poprzewracane wagony tramwajowe (niedawne barykady), przemykające gromady szczurów i ani jednej żywej duszy, a w powietrzu wyczuwalny odrażający, trupi odór…
Gräbschenerstrasse (ul. Grabiszyńska) – jedna z głównych arterii komunikacyjnych, wyprowadzająca podróżnych poza miasto w kierunku południowo-zachodnim – znajdowała się w kompletnej ruinie, zupełnie nieprzejezdna.
Całą drogę przemierzał boso, by oszczędzać jedyne buty. Prawie u celu – przy cmentarzu (Grabiszyńskim) złapali go żołnierze radzieccy. Na szczęście miał przy sobie bańkę samogonu – napili się „po stakanie” i puścili go wolno.
Odgraniczający Opperau od miasta most na rzece Ślęzie (niem. Lohe) był wysadzony. Przy niskim stanie wody przeprawiały się przez nią pojedyncze wozy konne. Na osiedlu Opperau przywitała go cisza i pustka. Jedynie na budynku strażnicy ASU (Akademickiej Straży Uniwersyteckiej) przy Breslauerstrasse 32 (ul. Solskiego) powiewała biało-czerwona flaga. Zastał tam kilku nowych kolegów. Powiedzieli mu, że tutaj, na osiedlu willowym, nie ma ani jednego polskiego mieszkańca. Tylko na Hauptstrasse (ul. Wiejskiej) – w zabudowaniach dawnych pracowników folwarcznych, osiedliło się parę polskich rodzin, przybyłych niedawno ze wschodu. Za to na Opperauerstrasse (ul. Karmelkowej) stacjonuje karny batalion radzieckich żołnierzy!
W tej sytuacji strażnica ASU okazała się niezbędna. Tym bardziej, że w Opperau mieszkali jeszcze Niemcy: sporo kobiet (przeważnie były to wdowy po żołnierzach Wehrmachtu) i około dziesięciu starszych mężczyzn.
Uzbrojeni, najczęściej pijani żołnierze sowieccy penetrowali nierzadko oporowskie domostwa w poszukiwaniu przedmiotów, które można by “zamienić” na alkohol, lub - co gorsza - atakowali niemieckie kobiety w wiadomych celach. Dochodziło do tragedii. Kilka osób straciło wówczas życie z ich rąk. Niemki zwracały się do załogi strażnicy ASU z prośbą o ratunek. Zalecili im, by zawiesiły nad oknami kawałki szyn. W momencie zagrożenia (najczęściej do napadów dochodziło nocą) - mogły poprzez bicie w nie młotkiem zaalarmować posterunek i powiadomić w ten sposób o miejscu, gdzie należy udać się z natychmiastową pomocą.
Warunki mieszkaniowe na „posterunku Oporowo” były siermiężne: woda ze studni, latryna, czyli „sławojka” w ogródku, brak elektryczności, a nawet świec. Radzili sobie ze wszystkim własnymi sposobami. Puszkę po konserwach napełniali olejem – knotek palił się, niczym w lampie naftowej. Trudno było także z zapewnieniem podstawowych porcji żywnościowych. Produkty spożywcze pochodzące z paczek UNRRA nie wystarczały. W poszukiwaniu źródeł jakiegokolwiek pożywienia dla ekipy posterunku ASU, Andrzej często penetrował dalsze okolice Oporowa. Poruszał się wówczas rowerem marki „Bismarck”, oczywiście bez ogumienia. Obwiązywało się obręcze sznurkiem i od biedy można było przejechać z wielkim hałasem krótki odcinek drogi wyłożonej kostką. Później autochton, nazywany przez studentów Stachem, prowadzący warsztat mechaniczny w budynku, w którym obecnie jest sklep „Pod dębem”, pomagał w wyposażaniu roweru w niezbędne części. Andrzej polubił nawet jazdę na tym udoskonalonym jednośladzie.
Pewnego razu wybrał się na rowerową wycieczkę w kierunku poniemieckiej autostrady. Z mostu nad drogą zauważył jakieś uprawy. Okazało się, że na polach za mostem rosły sobie spokojnie dojrzałe dynie. Ucieszył się, że jedna z pierwszych polskich mieszkanek Oporowa - pani Maria Turnau - z dobrej woli wspaniała kucharka, a przed wojną lwowska nauczycielka gry na fortepianie - ugotuje im pyszny obiad. Bez zastanowienia wtargnął na dyniowe pole. W pośpiechu i zapale nie zauważył, że teren uprawy otoczony jest czerwoną taśmą. Z daleka dobiegły go głośnie okrzyki żywo gestykulujących żołnierzy rosyjskich : MINY! MINYYY!!! Z dynią pod pachą i sercem na ramieniu opuszczał zaminowane pole. Po godzinie udało mu się, o dziwo bez szwanku, przebyć te parędziesiąt metrów wstecz i powrócić na autostradę. Był zupełnie mokry ale poczuł się jak nowo narodzony!
Fot. 2. Przed stołówką ASU grupy Oporów.
Do września 1945 roku w skład ekipy oporowskiego posterunku wchodziło już czternastu strażników akademickich. Działali bardzo sprawnie. Zorganizowali życie na osiedlu. Uzbrojeni „po zęby” własnym przemysłem stanowili jedyną realną siłę, chroniącą mieszkańców przed rozlicznymi niebezpieczeństwami. Władzy nie było tam wówczas żadnej, nawet milicji. Profesor Stanisław Kulczyński - Rektor Uniwersytetu i kierownik Grupy Kulturalno-Naukowej, która już 9 maja wjechała do płonącego Wrocławia - okazał się wspaniałym organizatorem. Dokonał podziału ekipy posterunku na sekcje, utworzone według przydzielonych zadań.
Wyjątkowo szeroki zakres obowiązków załogi „Posterunku Straży Akademickiej Oporów” wymusił szczegółowy podział zakresu odpowiedzialności pomiędzy członkami ekipy. Komendantem posterunku i kierownikiem kolonii był najstarszy z nich - Eugeniusz Jeleniewski, szefem służby bezpieczeństwa posterunku – Józef Bober, jego zastępcą – Janusz Majer, ekipę służby bezpieczeństwa stanowili Andrzej Pachlewski, Wiesław Piwowarski, Jerzy Rudawski i Jerzy Mutz, aprowizacją zajmowali się Tadeusz Szczęsny i Zbigniew Janiec, w referacie mieszkaniowym pracowali Stanisław Nosowski, Stefan Kaleta i Jan Piątek, w referacie pracy – Władysław Lachowski, a w referacie transportu – Adam Janowski.
Andrzej Pachlewski specjalizował się w reperacji i przygotowaniu uzbrojenia Straży Akademickiej. Przeżył wiele przygód z minami i bandziorami, gdy wałęsał się w poszukiwaniu broni. Z byle żelastwa potrafił złożyć sprawną strzelbę. A robił to z takim talentem i precyzją, że koledzy z powstańczą przeszłością tylko wzdychali: „Jaka szkoda, że tego chłopaka z Zawiercia nie było wśród nas na barykadach Warszawy.” *
Zyskał dumne miano „zbrojmistrza” i szacunek kolegów.
Drugiego sierpnia 1945 r., podczas Konferencji Poczdamskiej podjęto decyzję o przekazaniu Polsce Śląska wraz z Wrocławiem, a ludność niemiecką, która nie opuściła miasta przed oblężeniem, zdecydowano się przesiedlić do radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Wówczas do Wrocławia zaczęła przybywać ludność z Wielkopolski, centralnej Polski (z okolic Łodzi, Kielecczyzny), a także wysiedleni mieszkańcy Kresów Wschodnich przedwojennej RP, przede wszystkim ze Lwowa i okolic oraz z Wileńszczyzny.
W tej sytuacji strażnica ASU okazała się niezbędna. Tym bardziej, że w Opperau mieszkali jeszcze Niemcy: sporo kobiet (przeważnie były to wdowy po żołnierzach Wehrmachtu) i około dziesięciu starszych mężczyzn.
Uzbrojeni, najczęściej pijani żołnierze sowieccy penetrowali nierzadko oporowskie domostwa w poszukiwaniu przedmiotów, które można by “zamienić” na alkohol, lub - co gorsza - atakowali niemieckie kobiety w wiadomych celach. Dochodziło do tragedii. Kilka osób straciło wówczas życie z ich rąk. Niemki zwracały się do załogi strażnicy ASU z prośbą o ratunek. Zalecili im, by zawiesiły nad oknami kawałki szyn. W momencie zagrożenia (najczęściej do napadów dochodziło nocą) - mogły poprzez bicie w nie młotkiem zaalarmować posterunek i powiadomić w ten sposób o miejscu, gdzie należy udać się z natychmiastową pomocą.
Warunki mieszkaniowe na „posterunku Oporowo” były siermiężne: woda ze studni, latryna, czyli „sławojka” w ogródku, brak elektryczności, a nawet świec. Radzili sobie ze wszystkim własnymi sposobami. Puszkę po konserwach napełniali olejem – knotek palił się, niczym w lampie naftowej. Trudno było także z zapewnieniem podstawowych porcji żywnościowych. Produkty spożywcze pochodzące z paczek UNRRA nie wystarczały. W poszukiwaniu źródeł jakiegokolwiek pożywienia dla ekipy posterunku ASU, Andrzej często penetrował dalsze okolice Oporowa. Poruszał się wówczas rowerem marki „Bismarck”, oczywiście bez ogumienia. Obwiązywało się obręcze sznurkiem i od biedy można było przejechać z wielkim hałasem krótki odcinek drogi wyłożonej kostką. Później autochton, nazywany przez studentów Stachem, prowadzący warsztat mechaniczny w budynku, w którym obecnie jest sklep „Pod dębem”, pomagał w wyposażaniu roweru w niezbędne części. Andrzej polubił nawet jazdę na tym udoskonalonym jednośladzie.
Pewnego razu wybrał się na rowerową wycieczkę w kierunku poniemieckiej autostrady. Z mostu nad drogą zauważył jakieś uprawy. Okazało się, że na polach za mostem rosły sobie spokojnie dojrzałe dynie. Ucieszył się, że jedna z pierwszych polskich mieszkanek Oporowa - pani Maria Turnau - z dobrej woli wspaniała kucharka, a przed wojną lwowska nauczycielka gry na fortepianie - ugotuje im pyszny obiad. Bez zastanowienia wtargnął na dyniowe pole. W pośpiechu i zapale nie zauważył, że teren uprawy otoczony jest czerwoną taśmą. Z daleka dobiegły go głośnie okrzyki żywo gestykulujących żołnierzy rosyjskich : MINY! MINYYY!!! Z dynią pod pachą i sercem na ramieniu opuszczał zaminowane pole. Po godzinie udało mu się, o dziwo bez szwanku, przebyć te parędziesiąt metrów wstecz i powrócić na autostradę. Był zupełnie mokry ale poczuł się jak nowo narodzony!
Fot. 2. Przed stołówką ASU grupy Oporów. |
Do września 1945 roku w skład ekipy oporowskiego posterunku wchodziło już czternastu strażników akademickich. Działali bardzo sprawnie. Zorganizowali życie na osiedlu. Uzbrojeni „po zęby” własnym przemysłem stanowili jedyną realną siłę, chroniącą mieszkańców przed rozlicznymi niebezpieczeństwami. Władzy nie było tam wówczas żadnej, nawet milicji. Profesor Stanisław Kulczyński - Rektor Uniwersytetu i kierownik Grupy Kulturalno-Naukowej, która już 9 maja wjechała do płonącego Wrocławia - okazał się wspaniałym organizatorem. Dokonał podziału ekipy posterunku na sekcje, utworzone według przydzielonych zadań.
Wyjątkowo szeroki zakres obowiązków załogi „Posterunku Straży Akademickiej Oporów” wymusił szczegółowy podział zakresu odpowiedzialności pomiędzy członkami ekipy. Komendantem posterunku i kierownikiem kolonii był najstarszy z nich - Eugeniusz Jeleniewski, szefem służby bezpieczeństwa posterunku – Józef Bober, jego zastępcą – Janusz Majer, ekipę służby bezpieczeństwa stanowili Andrzej Pachlewski, Wiesław Piwowarski, Jerzy Rudawski i Jerzy Mutz, aprowizacją zajmowali się Tadeusz Szczęsny i Zbigniew Janiec, w referacie mieszkaniowym pracowali Stanisław Nosowski, Stefan Kaleta i Jan Piątek, w referacie pracy – Władysław Lachowski, a w referacie transportu – Adam Janowski.
Andrzej Pachlewski specjalizował się w reperacji i przygotowaniu uzbrojenia Straży Akademickiej. Przeżył wiele przygód z minami i bandziorami, gdy wałęsał się w poszukiwaniu broni. Z byle żelastwa potrafił złożyć sprawną strzelbę. A robił to z takim talentem i precyzją, że koledzy z powstańczą przeszłością tylko wzdychali: „Jaka szkoda, że tego chłopaka z Zawiercia nie było wśród nas na barykadach Warszawy.” *
Andrzej Pachlewski specjalizował się w reperacji i przygotowaniu uzbrojenia Straży Akademickiej. Przeżył wiele przygód z minami i bandziorami, gdy wałęsał się w poszukiwaniu broni. Z byle żelastwa potrafił złożyć sprawną strzelbę. A robił to z takim talentem i precyzją, że koledzy z powstańczą przeszłością tylko wzdychali: „Jaka szkoda, że tego chłopaka z Zawiercia nie było wśród nas na barykadach Warszawy.” *
Drugiego sierpnia 1945 r., podczas Konferencji Poczdamskiej podjęto decyzję o przekazaniu Polsce Śląska wraz z Wrocławiem, a ludność niemiecką, która nie opuściła miasta przed oblężeniem, zdecydowano się przesiedlić do radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Wówczas do Wrocławia zaczęła przybywać ludność z Wielkopolski, centralnej Polski (z okolic Łodzi, Kielecczyzny), a także wysiedleni mieszkańcy Kresów Wschodnich przedwojennej RP, przede wszystkim ze Lwowa i okolic oraz z Wileńszczyzny.
Najważniejszym obowiązkiem ekipy ASU było osiedlenie na Oporowie profesorów oraz zapewnienie im bezpieczeństwa.
W krótkim czasie młodej załodze udało się przywrócić w miarę normalne życie w Oporowie - biorąc pod uwagę zastane warunki. Przybyło kilkudziesięciu uczonych, których następnie otoczyli opieką. W 1945 roku po naukowców przyjeżdżał z Politechniki samochód “na holzgaz”, przygotowany technicznie przez Zdzisława Samsonowicza. Stawał przy wysadzonym moście, profesorowie przedostawali się do niego po przerzuconym przez rzekę mostku saperskim - po czym wszyscy ruszali na Uniwersytet lub Politechnikę.
Nie zawsze taki transport był możliwy. Wówczas trzeba było eskortować profesorów zupełnie inaczej. Zmyślni chłopcy skonstruowali pseudo-rykszę z roweru z przyczepką. Na przyczepce postawili niskie krzesełko, na którym siadał profesor - i w taki oto sposób zawozili bezkolizyjnie swego podopiecznego na uczelnię.
Były również zadania budowlane. Na Schulze-Otto-Strasse (ul. Śniegockiego) młoda załoga samodzielnie wyremontowała willę dla prof. Osuchowskiego.
Fot. 3. Strona z książki Zdzisława Samsonowicza "Wspomnienia o Straży Akademickiej Politechniki we Wrocławiu". |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz