sobota, 17 września 2016

Myślenie dźwiękiem


Z profesor Grażyną Pstrokońską-Nawratil rozmawia Beata Bigda


Wrocław, wrzesień 2014 roku


Fot. 1. Profesor Grażyna Pstrokońska-Nawratil
przy pracy nad partyturą w swoim gabinecie.
Fot. Jerzy Jan Kaczorek

























Sierpniowy wieczór 2014 roku we Wrocławiu.

Beata Bigda:
Czym jest dla Pani komponowanie?

Grażyna Pstrokońska - Nawratil:
To malowanie, rzeźbienie i opowiadanie dźwiękiem. Odczuwanie świata poprzez brzmienie, które trwa wokół nas. Swoje symfonie gra ziemia, niebo i dzieło człowieka. Muzyka jest żywym organizmem - ma nie tylko formę i strukturę, ale także puls, temperaturę, kształt, kolor, eteryczną postać, wędrującą w czasie i przestrzeni. Komponowanie muzyki to myślenie dźwiękiem i zapisywanie tych myśli. 


Oznacza to, że kompozytor, dzięki swojej szczególnej wrażliwości, dostrzega to, co dla innych niezauważalne, nieuchwytne, a następnie przenosi swoje spostrzeżenia i nastrój chwili w muzycznie uporządkowany świat dźwięków? 


Kompozytorzy, podobnie jak inni ludzie sztuki, widzą, czują i słyszą więcej,

inaczej, głębiej. Kompozytorem najlepiej się urodzić - być obdarzonym twórczą


naturą i wyjątkowym darem postrzegania świata poprzez dźwięki.

Komponowanie to także szczególna interpretacja tego świata i fascynujący


obowiązek na całe życie.



Fot. 2. IKAR - idea - szkic kompozytorski. Fot: archiwum prywatne GPN.





 


Pani dorobek kompozytorski obejmuje kilkadziesiąt pozycji, w większości ujętych w cykle o różnorodnej 
tematyce i bogatym, zróżnicowanym, często oryginalnym instrumentarium. Skąd czerpie Pani inspiracje do pracy twórczej?

Słyszę to, co widzę, ale nie wszystko, co widzę - słyszę i nie wszystko  c h c ę usłyszeć, tak jak nie wszystko, co słyszę, p r a g n ę  przenieść w muzykę. Moje kompozycje są zarówno owocem inspiracji bezpośredniej (muzyka ziemi – morza, góry, rzeki, lasy…, muzyka nieba – słońce, księżyc, gwiazdy, galaktyki), jak i pośredniej (dzieło człowieka – malarstwo, rzeźba, architektura, muzyka, poezja, proza). Poprzez słowa: słyszę to, co widzę – pragnę powiedzieć, że niczego nie muszę wymyślać, bo muzyka zaklęta jest w moim świecie. Szukam tylko drogi, aby ją uwolnić.


Podczas dwudziestego ósmego Festiwalu Musica Polonica Nova Pani dźwiękowy Reportaż ICE-LAND na orkiestrę smyczkową i harfę amplifikowaną melomani nagrodzili owacją na stojąco. Wydobycie niespodziewanych efektów brzmieniowych z połączenia oryginalnie potraktowanej amplifikowanej harfy i dwudziestu dwóch smyczków oczarowało słuchaczy bogactwem barw, tworząc spójną, czytelną narrację. 
Jak powstał ten sugestywny muzyczny reportaż?

Od kilku lat udaje mi się podróżować dla przyjemności, spełniać marzenia (dotąd czas pozwalał na wyjazdy artystyczne). Dominantami tych wypraw niekoniecznie są atrakcje wypunktowane w baedekerach. Moje reportaże to wierne przeniesienie w dźwiękowy wymiar niezwykłych miejsc z ich kolorytem, temperaturą, wibracją, magią; to zatrzymanie w muzycznym kadrze, chwytanie na gorąco całego obrazu, aby go uwiecznić i przekazać dalej. Islandia to miejsce magiczne. W moim reportażu starałam się uchwycić jej surowe piękno w dwóch wymiarach: lodu (ICE) i obnażającej historię swego kształtowania ziemi (LAND). Wszystko to w obramowaniu wszechobecnych tęczy (stąd podtytuł Tęczowe mosty nad Dettifoss).



Fot. 3. ICE-LAND partytura /fragm./.
Fot. archiwum prywatne GPN.
Zdaje się, że żaden z kompozytorów, prócz Pani, nie zaproponował dotąd melomanom tak nieszablonowej formy, jaką jest autentyczny muzyczny reportaż. Jak narodził się ten oryginalny pomysł? Od czego się zaczęło?

Nieświadomie komponowałam je już wcześniej, np. …como el sol e la mar… na flet i orkiestrę kameralną, kompozycja uchwycona nad zatoką meksykańską, gdzie woda, piasek i słońce wirowały w rytmie samby. Świadomie rozpoczęłam cykl reportaży utworem Niedziela Palmowa w Nazareth na saksofon, organy i perkusję. Niezwykłe wydarzenie, w którym cisza sacrum była spleciona z żywiołowym festynem, zasługiwał na uwiecznienie. Jako kompozytor odnotowałam je w dźwiękach. I to b y ł reportaż. 


Czy Pani muzyczne reportaże mają cechy zbieżne z gatunkiem literackim o tej samej nazwie?

Reportaż muzyczny, podobnie jak literacki powinien być czytelny i w odróżnieniu od muzyki absolutnej, ma budzić skojarzenia. Służy przekazaniu pewnej prawdy metajęzykiem. Może być lapidarny, ale nie banalny i tandetny. Od innych utworów, wyłaniających się stopniowo z emocjonalnej mgły, odkrywanych aż po najgłębsze warstwy, różni go swoista momentowość. Jest – wprost, istnieje niezależnie, wymaga tylko uchwycenia i oddania przy pomocy odpowiednich środków techniki kompozytorskiej.


Fot. 4. ICE-LAND partytura /fragm./.
Fot. archiwum prywatne GPN.



O czym opowiada najnowszy stworzony przez Panią reportaż?

Kończę reportaż z Egiptu Figury na piasku na kwartet fletowy. Nie dotyczy on jednak słynnych piramid, lecz jest studium pustyni na krawędzi nocy. 


Kiedy i gdzie odbędzie się prawykonanie „Figur na piasku”?

Wiosną przyszłego roku, w Kielcach, w czasie XXIII Świętokrzyskich Dni Muzyki. Jest to festiwal promujący z powodzeniem muzykę naszych czasów, przede wszystkim rodzimą. 


Czy w kompozytorskim zanadrzu drzemie już może jakiś nowy temat?

Tak. Będzie to reportaż IV Z kraju kwitnącej wiśni, ale wiśni tam nie będzie. Na razie zaklęty jest jeszcze w grafice kompozytorskiego szkicu. 


Zapewne nie wszystkie spośród kilkudziesięciu Pani kompozycji są odbiciem wrażeń z rozlicznych podróży. Jak powstawały?

Najczęściej były owocem wędrówki w wyobraźni. Nie byłam w Andach, a zafascynowało mnie studium lotu legendarnego kondora, musiałam więc się przemieścić w jego podniebne góry, we śnie, niemal towarzyszyć mu w locie. Tak powstał El condor na dwie marimby i orkiestrę kameralną. Podobnie było z jednym z najnowszych utworów Lasy deszczowe na flety i orkiestrę symfoniczną. Przewędrowałam lasy tropikalne na kilku kontynentach. Innym nurtem są instrumentalne Madrygały, taka muzyczna filozofia w kameralnym wydaniu - W poszukiwaniu wędrującego echa, Algorytm snu Wielkiego Miasta, czy Ptaki na horyzoncie zmierzchu.



Fot. 5. Lasy deszczowe (Rain Forest) - partytura /fragm./.
Fot. archiwum prywatne GPN.



Z kolei rozbudowany Cykl wielkich form pod wspólnym tytułem Freski podejmuje tematykę zderzenia człowieka z życiem, emocjami, sobą samym i wszechświatem. Tworzyła go Pani sukcesywnie, w ciągu dwudziestu ośmiu lat powstawały kolejne utwory.

Cykl siedmiu Fresków zakończyłam w 1999 r. Ten cykl, zaplanowany jeszcze w latach siedemdziesiątych, narodził się z fascynacji malarstwem Giotta, przede wszystkim – humanizmem, zawartym w jego freskach. Z zadumy nad naszym ludzkim losem powstawały kolejne utwory, skomponowane na wielką orkiestrę symfoniczną, także z towarzyszeniem solistów i chóru: I – Reanimacja - człowiek i życie, II – Epitaphios – człowiek i śmierć, III – Ikar – człowiek i marzenia, IV - …alla campana… - człowiek i pamięć, V – Eternel (Wszechwieczny) – człowiek i wiara, VI – Palindrom – człowiek i tęsknota, cykl zamyka najpotężniejszy Fresk VII – Uru Anna – człowiek i światło (Uru Anna, czyli Światło Nieba -  to pradawna nazwa gwiazdozbioru Oriona w Mezopotamii).


Czy - prócz reportaży muzycznych - kontynuuje Pani prace nad którymś ze swych cykli?

Oprócz Reportaży, które niesie życie, coraz bliższy jest mi cykl Ekomuzyka. Pracuję nad kolejnym utworem w tym nurcie. W ubiegłym roku napisałam Lasy deszczowe (Rain Forest) na flety i orkiestrę symfoniczną. To moja próba uchwycenia zagrożonego piękna, powstrzymania coraz bardziej pędzącego czasu, to utwór symboliczny i osobisty. 


Jaki jest Pani stosunek do współczesnej awangardy?

Życzliwy ale selektywny. Warsztat kompozytorski musi być żywy. Trzeba śledzić najnowsze trendy, włączać się w nie w miarę możliwości. Mój język kompozytorski też idzie z duchem muzyki, dojrzewa, choć dzieje się to spokojniej niż na początku drogi pod znakiem sonoryzmu. Teraz bardziej obserwuję, smakuję, patrzę z dystansu. Domena młodych - muzyka na granicy ryzyka, jest pasjonującą ofertą nowych środków technicznych o inspiracyjnej mocy. Przyjmuję do mojego świata to, co jest mi bliskie, filtruję, dodaję coś od siebie. 


Jak w Pani ocenie przedstawia się teraźniejsza sytuacja muzyki nowej w Polsce w zestawieniu z niedawną przeszłością? Czy zaszły jakieś znaczące zmiany?

Kiedy byłam młodym kompozytorem festiwal Warszawska Jesień był dla mnie i moich rówieśników „Olimpem” – mogliśmy tylko słuchać i marzyć, aby się kiedyś na nim znaleźć. Teraz młodzi, utalentowani twórcy szturmem zdobyli estrady „z komputerem pod pachą”. Sytuacja uległa odwróceniu – obecnie jest to festiwal otwarty dla młodych ludzi. Kompozytorska rodzina bardzo się rozrosła, a zawód kompozytora upowszechnił. Zmieniła się też publiczność. Muzyka współczesna cieszy się rosnącą popularnością. Każdy może w niej uczestniczyć nie tylko jako słuchacz, ale także poprzez czynny udział  w przeróżnych, licznie organizowanych, warsztatach, instalacjach, wydarzeniach.  Panorama muzyki współczesnej poszerzyła się, jest wielonurtowa, ciągle zmienna. Nową muzykę (antymuzykę?), muzykę alternatywną przynosi każdy dzień, głównie za sprawą elektronicznych mediów i multimediów. Czas dokona selekcji. Arcydzieła przetrwają. Nowe, udane pomysły zostaną zaadoptowane. 


Co Pani sądzi o muzyce komputerowej?

Komputer to nowy, niezależny i wszechstronny instrument o zawrotnym rozwoju i niezwykłych możliwościach. Ważne, aby panował nad nim kompozytor, a nie odwrotnie. Świat wirtualny kusi we wszystkich dziedzinach, jest ogólnie dostępny, może uzależnić. Muzyka komputerowa uhonorowana została jako nowy gatunek wymagający szczególnych predyspozycji, niekoniecznie długiej, klasycznej edukacji muzycznej. Twórcą muzyki komputerowej może być także programista, obdarzony szczególną wrażliwością  brzmieniową i intuicją; od jego wyobraźni cyfrowej  zależy jakość jego muzyki. Atutem muzyki komputerowej jest jej niezależność od zarania po publiczną prezentację. Ale muzyki nic nie zwalnia od zachowania standardów artyzmu. Zbyt wiele utworów pulsuje tymi samymi algorytmami, prezentuje  unizm barwny. Perfekcja komputerowa nie jest jednoznaczna z wszechstronnym opanowaniem rzemiosła kompozytorskiego i go nie zastąpi, podobnie jak wirtualne brzmienia nie zastąpią piękna dźwięków akustycznych instrumentów. Lubię słuchać muzyki komputerowej, otoczyć się inspirującym kosmosem dźwiękowym. Ale najbardziej kocham to najpiękniejsze muzeum świata, jak określił orkiestrę symfoniczną Witold Lutosławski. Jest niewyczerpanym źródłem nowych brzmień.


Jakie są Pani kompozytorskie preferencje w doborze instrumentarium? 

Moim żywiołem są duże obsady – wielka orkiestra symfoniczna, także z udziałem solistów, chórów – to takie malowanie dźwiękiem wielkich form. Pasjonują mnie możliwości instrumentów perkusyjnych, gra kolorów i ich synteza. Ale lubię też pejzaże muzyczne, stąd cykl …Myśląc o Vivaldim… na instrumenty solowe i orkiestrę kameralną. Muzykę solistyczną odkładam na później. Priorytet to większe partytury, póki starczy sił, bo pomysłów jest aż nadto…


W czym tkwi sekret sukcesu Pani muzyki w kontakcie ze słuchaczami?

Kompozytor powinien być swoim pierwszym, krytycznym słuchaczem. Melomani oczekują emocji, wzruszenia, piękna, chociaż akceptują też wypowiedzi utrzymane w takich kategoriach estetycznych, jak dziwność i brzydota, o ile się podczas słuchania nie zagubią… Natomiast trud, z jakim często rodzi się muzyka, i zawiłości techniczne są słuchaczom obojętne. Pragną obcować z dziełem skończonym i przekonującym. Muzyka musi być czytelna retorycznie, bez względu na zastosowaną konwencję, powinna  być o czymś nawet jeśli jest z racji swojej abstrakcji o niczym. Tym co zbliża kompozytora i słuchacza jest czytelność emocjonalna. Myślę, że w moim przypadku niebagatelną rolę gra także koloryt muzyki.


Jaka będzie według Pani przyszłość muzyki? Czego możemy oczekiwać, obserwując obecną sytuację?

Spoglądając w przyszłość nie odczuwam niepokoju. Czas dokona selekcji jakościowej, będą się rodzić nowe talenty. Muzyka istnieć będzie nadal w dwóch kategoriach: dobrej i złej, i podobnie, jak dotąd, poddana będzie fluktuacjom. Kiedy zmęczy wszechogarniający nurt komputerowy zatęsknimy za swojskim brzmieniem tradycji, a kiedy ta nas znuży, rzucimy się w kolejną sonorystyczno – techniczną przygodę. Awangarda przepływać będzie w ariergardę, aby wykiełkować w postaci kolejnego neo. Kompozytor pozostanie wiecznym wędrowcem; jeśli się na swojej drodze zatrzyma – cofnie się lub zniknie. Nadal będzie miał coś z alchemika będącego o krok od wielkiego odkrycia i ciągle do niego zmierzającego. Mózg człowieka pozostanie najwspanialszym komputerem wczytującym wszelkie doświadczenia, aby następnie dokonać twórczej syntezy. Wielka muzyka rodzić się będzie nadal za sprawą talentu, natchnienia i rzetelnej pracy. 


Wielokrotnie była Pani dyrektorem artystycznym Festiwalu Polskiej Muzyki Współczesnej Musica Polonica Nova, uczestniczyła też Pani w pracy komisji programowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień. Co zadecydowało o tak znaczącej wymianie pokoleniowej, jaka dokonała się na wielu festiwalach muzyki współczesnej?

Przede wszystkim wcześniejsza dojrzałość młodych kompozytorów i jakość ich muzyki, wynikająca z nowoczesnej oferty edukacyjnej (dostępność nagrań, partytur, otwarte granice, umożliwiające kontakt z muzyką w renomowanych ośrodkach, wyjazdy stypendialne i studia u wybranych mistrzów). Mając w pamięci doświadczenia swojego pokolenia, któremu tak ciężko było się przebić, otworzyliśmy wrocławski festiwal dla najmłodszych twórców. Zamiast kryterium wieku wprowadziliśmy kryterium wartości. Musica Polonica Nova stała się dla kompozytorskiej młodzieży swoistym pasem startowym w świat. Podobne możliwości zaistniały też w ramach Warszawskiej Jesieni. Dzisiaj to już znani polscy kompozytorzy zdobywający międzynarodowe trofea.


Od 23 lat kieruje Pani Katedrą Kompozycji we wrocławskiej Akademii Muzycznej, a przez 11 lat kształciła Pani młodych kompozytorów również w AM w Poznaniu. Na co zwraca Pani szczególną uwagę swoim studentom?

Staram się pomóc młodym w odnalezieniu drogi do samych siebie i odwagi, by siebie wyrażać. Talentu nie da się nauczyć, przychodzi z nami na świat, można natomiast nauczyć warsztatu kompozytorskiego. Staram się to czynić w oparciu o muzykę wielkich mistrzów, nie tylko muzyki współczesnej. Dużo słuchamy, studiujemy partytury, dużo rozmawiamy, czasem to prawdziwa burza mózgów. Pomaga w tym niezwykła dostępność fascynujących materiałów, które moi najmłodsi koledzy perfekcyjnie wyławiają z Internetu.


Czym jest dla Pani praca ze studentami? 

To nieustająca, fascynująca interakcja. Na początku mojej pedagogicznej drogi uczyłam własnych kolegów, następne pokolenie było już w wieku moich dzieci, za moment zacznę wprowadzać w tajniki kompozytorskie rówieśników moich wnuków. Istota naszej pracy pozostaje ta sama – wzajemne otwarcie na swoje oczekiwania. Trafiają do mnie młodzi ludzie, obdarzeni szczególnym talentem, o wysokim stopniu wrażliwości. Nie muszą mieć słuchu absolutnego, ale muszą mieć słuch wewnętrzny, ponieważ  głównie pracujemy nad pogłębieniem ich wyobraźni muzycznej. Studia kompozytorskie to nieustanny trening tej wyobraźni. Po ich ukończeniu powinni posiąść umiejętność wewnętrznego słyszenia swojej muzyki, także symfonicznej i czytania partytury jak książki. Ulotność muzyki sprawia, że kompozycja jest jedną z trudniejszych dziedzin pracy twórczej. Odczuwam wielką satysfakcję, kiedy moi studenci odnoszą sukcesy podczas koncertów i zdobywają laury na ważnych konkursach. W dzisiejszych czasach muzyka stała się w pewnym sensie produktem, dla którego trzeba znaleźć rynek, a taka umiejętność niekoniecznie idzie w parze z kompozytorskimi predyspozycjami. Dlatego moją troską jest to, czy ci szczególnie wrażliwi młodzi twórcy potrafią stać się impresariami własnego talentu. 


Co mogłaby Pani określić jako spełnienie swoich zawodowych marzeń?

Wrocławska uczelnia - Akademia Muzyczna związana jest z moim życiem od 1966 roku.  Uczestniczyłam w jej kolejach losów, najpierw w pałacyku na Krzykach (przytulnym choć ciasnym), potem w pozyskanym rozległym obiekcie w centrum miasta, dającym szanse właściwego rozwoju. Jestem świadkiem rozbudowy kampusu akademickiego o najwyższych standardach, w tym oczekiwanej od dziesięcioleci sali koncertowej o doskonałej akustyce. Nasza kompozytorska rodzina nabiera mocy kolejnych pokoleń i nieźle radzi sobie w niełatwej współczesności. A ja zagłębiam się w następną muzyczną przygodę, tym razem związaną z zamówieniem kompozycji, która powinna zabrzmieć w 2016 roku w Narodowym Forum Muzyki.



Rozmawiała Beata Bigda

Fot. 6. Islandia, rok 2008.
Fot. archiwum prywatne GPN.
Grażyna Pstrokońska – Nawratil 
jest wrocławianką. Studia Kompozytorskie ukończyła pod kierunkiem prof. Tadeusza Natansona we wrocławskiej PWSM (1971) i w tej uczelni podjęła pracę. W 1978 r., jako stypendystka rządu francuskiego, uczestniczyła w wykładach Oliviera Messiaena (Konserwatorium) i Pierre Bouleza (IRCAM) w Paryżu, w seminarium autorskim Iannisa Xenakisa w Aix en Provence. Była też stażystą w Studio Muzyki Eksperymentalnej w Marsylii.
W 1993 r. otrzymała tytuł naukowy profesora. Od 1977 r. prowadzi klasę kompozycji we Wrocławiu, a w latach 1998 – 2009 – kształciła także młodych twórców w Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jej absolwenci zajmują istotną pozycję w polskiej muzyce współczesnej. Od 1991 r. kieruje pracą Katedry Kompozycji i Teorii Muzyki (obecnie Katedra Kompozycji) we wrocławskiej Akademii Muzycznej.
Uczestniczyła w czterech edycjach pracy Komisji Programowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień, a w latach 1996 – 2008 pełniła kolejno funkcje: doradcy programowego, kierownika i dyrektora artystycznego Festiwalu Polskiej Muzyki Współczesnej Musica Polonica Nova. 
Jest laureatką konkursów kompozytorskich, m.in.: Ogólnopolskiego Konkursu im. Grzegorza Fitelberga (1971), Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego GEDOK w Mannheim (1975), Międzynarodowej Trybuny Kompozytorów UNESCO w Paryżu (1987). Wyróżniona m.in. Nagrodą Premiera za twórczość dla dzieci i młodzieży, Nagrodą Miasta Wrocławia, Nagrodą im. św. Brata Alberta (1998). Jest laureatką Wrocławskiej Nagrody Muzycznej (2002) oraz Nagrody Związku Kompozytorów Polskich (2004). W 2006 r. otrzymała doroczną Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Dziedzinie Muzyki. W 2013 r. uhonorowana została srebrnym medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.   


Wywiad zautoryzowany.
Wrocław, wrzesień 2014.



sobota, 16 lipca 2016

Nowe, neobarokowe organy u św. Krzysztofa


Z Tomaszem Kmitą-Skarsgårdem rozmawia Beata Bigda.

Wrocław, maj 2014 roku.


Nowe organy we wrocławskim kościele św. Krzysztofa mieszczą się w grupie nielicznych instrumentów piszczałkowych w Polsce posiadających historyczny strój, są jednymi z siedmiu czynnych mechanicznych organów we wrocławskich kościołach (jedynymi neobarokowymi), a kościół św. Krzysztofa jest obecnie jedyną świątynią we Wrocławiu, posiadającą dwoje czynnych organów i to o zróżnicowanej charakterystyce – romantyczne organy firmy Schlag & Söhne i neobarokowe organy firmy Walcker.


Fot. 1. Neobarokowe organy firmy Walcker na tle ołtarza.
Fot. M. Mazurkiewicz














Beata Bigda:

Październik 2013 r. był dla kościoła św. Krzysztofa we Wrocławiu miesiącem zupełnie wyjątkowym. Nie tylko reaktywowano wówczas przedwojenny cykl Koncertów Poniedziałkowych, nazwany na cześć ich inicjatora i prowadzącego „Gerhard Zeggert in memoriam”, ale także zakończono główne prace montażowe przy nowych, małych organach neobarokowych. 
Jaką drogę przebył ten interesujący instrument, by w końcu znaleźć swoje miejsce we wrocławskim kościele św. Krzysztofa?

Tomasz Kmita-Skarsgård:
 
Powstanie organów można datować na lata 60. XX wieku, wtedy bowiem firma Walcker z Ludwigsburga wybudowała kilka podobnych instrumentów. Organy zostały zamontowane w kościele w Hilden, otrzymały pięć głosów w manuale i jeden w pedale. W nieznanym momencie dziejowym zostały przeniesione do małego kościoła Świętego Krzyża w Sieglar koło Troisdorfu. Instrument jednak w swym nowym miejscu służby nie brzmiał zadowalająco. Nowoczesna architektura kościoła, a przede wszystkim jego mała wysokość, negatywnie wpływały na wybrzmienie organów o i tak skromnym wolumenie i małej dyspozycji, wręcz pozytywowej.
W roku 2012 parafia Pokoju, pod której zarządem pozostaje kościół Świętego Krzyża w Sieglar, podjęła decyzję o zastąpieniu instrumentu Walckera organami elektronicznymi,  jednocześnie podejmując inicjatywę przekazania starego instrumentu jakiejś parafii ewangelickiej w Polsce, która akurat byłaby w potrzebie pod tym względem. 
Ostatecznie w pierwszej połowie roku 2013 zwrócono się do naszej niemieckojęzycznej parafii luterańskiej św. Krzysztofa we Wrocławiu z prośbą o wskazanie miejsca, gdzie instrument ów mógłby być przeniesiony. Początkowo braliśmy pod uwagę kościół w Głogowie oraz zakrystię kościoła Panny Marii w Legnicy, w której odbywają się nabożeństwa przez prawie ¾ roku, z powodu niskich temperatur panujących w kościele. Ostatecznie jednak diecezja wrocławska Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego nie wykazała zainteresowania instalacją instrumentu w dwóch proponowanych wcześniej lokalizacjach, natomiast rada parafialna u św. Krzysztofa, na mój wniosek, podjęła decyzję o umieszczeniu organów z Sieglar w naszym kościele. 
Tak też się stało. W lipcu 2013 roku organmistrz Tomasz Szałajda przywiózł do kościoła św. Krzysztofa rozłożone na części organy, podarowane nam przez parafię Pokoju z Troisdorfu. 

Dar to niezwykły – jednak zastanawiam się – czy rzeczywiście nowe organy były potrzebne w kościele, który w 1958 roku wyposażono w translokowany ze Słupca (dziś w granicach Nowej Rudy) 12-głosowy instrument znanej świdnickiej firmy Schlag & Söhne?

Dzięki podjęciu i zrealizowaniu decyzji o budowie nowych organów uzyskaliśmy instrument mechaniczny usytuowany na poziomie posadzki kościoła, podczas gdy instrument Schlaga (rozbudowany w 1993 r. przez Antoniego Szydłowskiego) znajduje się na emporze i posiada trakturę pneumatyczną. W kontekście organizowanych w naszej świątyni prezentacji muzyki barokowej ma to ogromne znaczenie, dotychczas bowiem byliśmy zmuszeni wypożyczać pozytywy piszczałkowe lub klawesyny, co wiązało się ze znacznymi kosztami. Była to więc dobra decyzja, poparta wcześniejszą analizą merytoryczną i finansową, która dziś przynosi nam wielką radość i, jak sądzę, chlubę.

Czy stan techniczny instrumentu pozwalał na natychmiastowy montaż w nowym miejscu?

Oględziny dokonane w czasie rozbiórki instrumentu pozwoliły stwierdzić, że konieczna jest wcześniejsza renowacja poszczególnych części, przede wszystkim oskórowania, które ostatecznie zostało w całości wymienione. Jednocześnie pozytywną informacją było to, że organy są wolne od drewnojada i zostały wybudowane z materiałów bardzo wysokiej jakości (chodzi w tym momencie zarówno o drewniane części konstrukcyjne, elementy traktury, jak i o same piszczałki). Dzięki tak dobrej jakości wykonania mogliśmy mieć nadzieję, że nasz plan stworzenia instrumentu o wysokich walorach muzycznych zakończy się powodzeniem.


Fot. 2. Neobarokowy instrument podczas uroczystości
poświęcenia nowych organów w grudniu 2013 roku.
Fot. M. Mazurkiewicz


































Jakie innowacje zostały dotychczas wprowadzone – i jak ta metamorfoza wpłynęła na rozszerzenie możliwości brzmieniowych małych organów?

Faktem jest, że organy w naszym kościele nie zostały zainstalowane w pierwotnej formie. Poczyniliśmy prace, które dotyczyły zarówno par excellence struktury instrumentu, jak i warstwy wizualnej. Zakup i instalacja zupełnie nowego głosu Principal 8’ (z cyny 70%, 7 pierwszych piszczałek świerkowych, większość głosu umieszczona w prospekcie) umożliwia obecnie zbudowanie w tych organach pełnej tzw. piramidy pryncypałów, tj. trzech głosów podstawowych transponujących wzajemnie o oktawę (8’ – 4’ – 2’) i zwieńczonych Mixturą. Instrument w brzmieniu nabrał masy właściwej organom (pryncypał 8’ to najbardziej podstawowy głos organowy, nie posiadanie takiego rejestru przez instrument kwalifikuje go raczej do rodziny pozytywów piszczałkowych). 
Niezmiernie ważnym działaniem było nadanie organom historycznej temperacji, tj. specyficznego strojenia i brzmienia w różnych tonacjach. Zdecydowaliśmy się na dość popularny w okresie baroku, stwarzający duże możliwości wykonawcze strój Werkmeister III.
W efekcie nasze nowe neobarokowe organy mogą zarówno pełnić rolę pełnowartościowego instrumentu solowego, jak i – dzięki właściwej lokalizacji instrumentu w kościelnym wnętrzu – towarzyszyć instrumentalistom i wokalistom jako continuo.

Rzeczywiście, niemal od razu po wejściu do kościoła – nasz wzrok pada na efektowną (mimo niepokaźnych rozmiarów) szafę organową, usytuowaną w prawym narożniku nawy, przy łuku tęczowym – symetrycznie w stosunku do ambony, znajdującej się po przeciwnej stronie.

Fot. 3. Widok z empory w kierunku nawy i prezbiterium.
Msza ewangelicka według porządku z czasów Bacha - w dniu urodzin Mistrza Jana Sebastiana.
Fot. M. Mazurkiewicz



Lokalizacja instrumentu to sprawa istotna i długo nad nią się zastanawialiśmy, mając świadomość, że od wyboru umiejscowienia organów będzie zależała ich koncertowa funkcjonalność, a także dobre, tzn. nośne wybrzmiewanie. Ważną kwestią było również niekolidowanie z liturgiczną przestrzenią kościoła. Pierwotny pomysł budowy organów w prezbiterium odrzucono między innymi z tego powodu, że łuk tęczowy – jak w wielu kościołach, szczególnie gotyckich, tak i w naszym – stanowiłby pewną barierę akustyczną, która mogłaby tłumić i zniekształcać dźwięk emitowany stamtąd w kierunku nawy. Da się to zaobserwować przy próbach do koncertów, gdy wokaliści czy instrumentaliści chodzą po kościele, szukając dla siebie dogodnego akustycznie miejsca. Różnica wybrzmiewania, gdy stoją oni w prezbiterium i gdy stoją w nawie, jest naprawdę bardzo duża.
Z perspektywy czasu widać jak dobra była decyzja o umieszczeniu organów w narożniku nawy. Dzięki temu instrument znalazł się blisko słuchaczy i muzyków, którym towarzyszy podczas prezentacji muzycznych,  jego dźwięk jest doskonale rozprowadzany po wnętrzu poprzez krzyżowo-żebrowe sklepienie nawy. 

Wyposażenie wnętrza kościoła św. Krzysztofa nie jest jednorodne stylistycznie. Ta różnorodność jest niewątpliwie atutem – tworzy interesującą kompozycję barw, kształtów i faktur. Jednak domyślam się, że stanowiła problem w aspekcie dopasowania nowego, istotnego elementu przestrzennego, jakim jest szafa organowa usytuowana w poziomie posadzki kościelnej nawy?

Istotnie. Dlatego właśnie zdecydowaliśmy się na budowę zupełnie nowej szafy organowej – takiej, która korespondowałaby z wystrojem kościoła. Wyposażenie świątyni rzeczywiście nie jest jednorodne: manierystyczny, pełen barw ołtarz; ciemna drewniana neogotycka ambona oraz utrzymany w tym samym duchu prospekt organów Schlaga; eklektyczna kamienna chrzcielnica i najnowszy nabytek –  nowoczesne dębowe ławy w bardzo uproszczonych formach neogotyckich. Stanęliśmy więc przed decyzją trudną, w jakim stylu należy wykonać obiekt, który będzie stanowił pewną dominantę we wnętrzu. Analizując najistotniejszą oś widokową – a więc tę od wejścia głównego w stronę prezbiterium – zauważyliśmy, że szafa nowych organów będzie w sposób najmocniejszy funkcjonować właśnie w zestawieniu z manierystycznym ołtarzem. W kontekście planów rekonstrukcji barokowej ambony, części empor z ich malowanymi balustradami, a także budowy nowych organów zachodnich z prospektem nawiązującym do XVIII-wiecznego prospektu Caspariniego, tym łatwiej było nam zdecydować się na szafę utrzymaną w oszczędnych formach wczesnobarokowych, w kolorystyce nawiązującej do tej na ołtarzu – a więc zieleń z detalem w czerwieni, błękicie i złocie.
Po wybudowaniu szafy w takim stylu, podjęta została także decyzja o wykonaniu całkowicie nowych klawiszy klawiatury pedałowej oraz ławki organowej – wszystko w charakterystycznych śląskich formach barokowych (wzór: M. Engler), natomiast klawisze manuału obłożono nową okładziną z hebanu i kości wołowej. Przed nami jeszcze wykonanie tzw. kotarek, czyli ozdobnych elementów snycerskich przesłaniających puste przestrzenie nad piszczałkami w prospekcie.

Fot. 4. Marcowy, 435. Koncert Poniedziałkowy.
Prezentacja neobarokowego instrumentu.
Fot. M. Mazurkiewicz
W trakcie marcowego, 435. Koncertu Poniedziałkowego, miałam okazję poznać szeroką paletę możliwości brzmieniowych instrumentu dzięki zmyślnemu doborowi repertuaru: trójka młodych wykonawców zaprezentowała nam m.in. utwory J. Pachelbela, J. Walthera, 
N. Bruhnsa, J.P. Sweelincka i H. Scheidemanna.
Na pewno zamierza pan w przyszłości jeszcze pełniej zaprezentować melomanom atuty tego kameralnego i jednocześnie niezwykłego instrumentu? 

Rzeczywiście. Nowe organy w obecnej postaci – posiadające siedem głosów, o mechanicznej trakturze gry i rejestrów, z dzieloną klawiaturą manuału (b/c’), o neobarokowym charakterze struktury brzmieniowej – oferują już teraz spore możliwości wykonawcze. W przyszłości planujemy jeszcze jedną drobną przebudowę, która pod względem konstrukcyjnym jest akurat w tych organach do zrealizowania, a dla wykonawców muzyki dawnej będzie bardzo przydatna, a mianowicie instalację urządzenia przesuwającego klawiaturę tak, by można było grać w niższym stroju (a’=415 Hz). 

Z zainteresowaniem więc oczekujemy następnych Koncertów Poniedziałkowych, które będą prezentować melomanom oryginalne instrumentarium nie tylko w wykonaniach kameralnych utworów instrumentalnych i wokalno-instrumentalnych, ale również – podczas recitali organowych. 

Rozmawiała Beata Bigda.

Fot. 5. Msza ewangelicka według porządku z czasów Bacha - marzec 2014 r.
Podczas liturgii wykonano kantatę “Nach dir, Herr, verlanget mich” BWV 150
pod dyrekcją Tomasza Kmity-Skarsgårda.
Fot. M. Mazurkiewicz


























Tomasz Kmita-Skarsgård


Absolwent Akademii Muzycznej we Wrocławiu (dyrygentura chóralna i muzyka kościelna). Uczestnik licznych kursów i warsztatów mistrzowskich dotyczących wykonawstwa literatury organowej oraz improwizacji, a także wykonawstwa dzieł muzyki chóralnej i kameralnej. Laureat dwóch konkursów kompozytorskich. Współzałożyciel i sekretarz Śląskiego Towarzystwa Muzyki Kościelnej. Jako organista występuje najchętniej jako improwizator, a także jako akompaniator wraz z zaprzyjaźnionymi chórami. Swoje zainteresowania naukowe skupia wokół śląskiej i anglosaskiej kultury muzyki kościelnej. W latach 2007-2010 był organistą pomocniczym rzymskokatolickiej katedry wrocławskiej a od roku 2010 jest dyrektorem muzycznym parafii ewangelicko-augsburskiej św. Krzysztofa we Wrocławiu. 
W roku 2013 reaktywował przedwojenny cykl Koncertów Poniedziałkowych, które odbywają się w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca,  o godz. 19:30, w kościele św. Krzysztofa we Wrocławiu.


Wywiad zautoryzowany.
Wrocław, maj 2014.

sobota, 25 czerwca 2016

Muzyka w architekturze (1)


Wojnowickie Salony Muzyczne


Czy różne dziedziny sztuk mogą sobie wzajemnie służyć?

Architektura – jako świadoma działalność człowieka w zakresie kształtowania i organizacji przestrzeni – pełni szczególnie wspierającą rolę. Jej podstawowym celem jest przecież zaspokojenie materialnych i duchowych potrzeb człowieka. Wraz z przemianami, zachodzącymi w życiu społeczeństw na przestrzeni wieków, ulegała przeobrażeniom, dostosowując do zastanych wymagań aktualne możliwości techniczne i wykonawcze.

Doświadczenia kolejnych pokoleń, użytkujących te same obiekty poprzez stulecia, pokazały, że najtrafniejszym wyznacznikiem wartości architektonicznej formy są jej możliwości funkcjonalne w powiązaniu z wyrazem artystycznym bryły i detalu.

Powstawały więc kolejne style architektoniczne i typowe dla swych czasów budowle, służące konkretnym celom. Choćby domostwa. Siłą rzeczy zachowały się do naszych czasów te potężniejsze, solidniej zbudowane.
Najczęściej są to reprezentacyjne siedziby władców i patrycjuszy, przedstawicieli bogatszych warstw ówczesnych społeczności. Ewoluowały – od średniowiecznych budowli obronnych (np. gotyckich zamków) – przez renesansowe rezydencje – późniejsze barokowe, czy klasycystyczne pałace – aż po teraźniejsze kolosy ze stali, betonu i szkła.


Renesansowy zamek na wodzie w Wojnowicach "z gotyckim echem" – widok z lotu ptaka.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/









Od niedawna mamy do czynienia ze szczególnie interesującym zjawiskiem. Dawne zamki, pałace, biblioteki, dworce, fabryki, kościoły – zaczęto wykorzystywać niestandardowo. Im ciekawsza historia i oryginalniejsza architektura danego obiektu – tym bardziej niezwykły pomysł na nowy sposób jego użytkowania.



Inspirujący wpływ przestrzeni architektonicznej wielu odrestaurowanych obiektów historycznych staje się szczególnie czytelny, dzięki pojawiającym się nowym, artystycznym i kulturalnym inicjatywom – o nietypowej, oryginalnej formule. Są to między innymi koncerty muzyki klasycznej – często znacząco odmienne od tych, do których przyzwyczailiśmy się dotąd w profesjonalnych salach filharmonicznych.

We wrocławskim, gotyckim kościółku św. Krzysztofa reaktywowano po 70-latach przedwojenny cykl Koncertów Poniedziałkowych we współczesnym wydaniu; wzbogacono też instrumentarium, remontując sprowadzone z Niemiec, neobarokowe organy. 


Dwa lata temu przeniesiono do luterańskiego kościoła Opatrzności Bożej Święto Muzyków – nabożeństwo ekumeniczne, które począwszy od 2010 r. przybrało formę Liturgii Słowa z bogatą oprawą instrumentalną i chóralną. 

Zaskakujące różnorodnością oferty muzycznej koncerty Leo Festiwalu odbywały się między innymi w zrewitalizowanych obiektach zespołu zamku Topacz, a nawet w hallu wrocławskiego Dworca Głównego. 

Zachęcona tymi przykładami, postanowiłam odwiedzić kilka obiektów, które – prócz pełnienia dotychczasowych funkcji – goszczą w swoich murach interesujące wydarzenia muzyczne.
Zapraszam na pierwszą wycieczkę – do zamku na wodzie w Wojnowicach, niegdysiejszej siedziby przedstawicieli patrycjatu miejskiego.
W sierpniu zeszłego roku rozpoczęto tam cykl koncertów kameralnych, odwołujących się do XIX-wiecznej tradycji mieszczańskich i arystokratycznych środowisk Paryża: Wojnowickie Salony Muzyczne.


Zamek na wodzie w Wojnowicach wiosną 2015 r.
/Fot. Beata Bigda/











Podwrocławski zamek na wodzie to prawdziwa perełka, jeden z nielicznych na Śląsku zabytków renesansowej architektury świeckiej „z gotyckim echem”. W 1351 roku czeski król Karol IV nadał wojnowickie lenno Johannowi Skoppowi, rycerzowi księcia wrocławskiego Henryka VI. 
Majątek często zmieniał właścicieli. 
Z niedużego zamku (obejmującego obecne północne skrzydło), wzniesionego przez Michaela Schebitza w początkach XVI w. – przeobraził się z czasem w zbudowany na planie prostokąta obiekt (ok. 22 x 24 m) o układzie trójskrzydłowym, by po kolejnej przebudowie w I poł. XVI w. uzyskać czwarte skrzydło i przybrać formę zamkniętego czworoboku z wewnętrznym dziedzińcem. Szczególnie cenne, że zachował się do naszych czasów w prawie niezmienionym układzie przestrzennym, z licznymi historycznymi detalami. 


Elewacja frontowa (północna)
/Fot. Beata Bigda/

























Jest przy tym unikatową na terenie dzisiejszej Polski rezydencją o charakterze obronnym, wzniesioną „na wodzie”, na wzór wenecki. Został posadowiony na konstrukcji z dębowych pali, wypełnionej głazami i gliną. Dostępu doń broniła fosa i częściowo zwodzony, drewniany most. Dopiero w latach 70-tych XIX w. zastąpił go wsparty na trzech arkadach, murowany most stały – za sprawą ówczesnego właściciela zamku – doktora Klemma (tajnego radcy medycznego). Przeniósł się on do Wojnowic na emeryturę. Jednak tłumy pacjentów, przybywające z Wrocławia do odnalezionego lekarza specjalnym omnibusem – zmusiły go do zastąpienia wątłej, drewnianej konstrukcji mostu solidniejszą. 


Elewacja zachodnia z wykuszami latrynowymi.
/Fot. Beata Bigda/


























Do dziś zachowała się szeroka fosa, okalająca bezpośrednio zamkową bryłę, zdwojona od północnej, frontowej strony przez malowniczy staw (niektórzy badacze utrzymują, że pierwotnie zamek otaczał podwójny krąg fos). 
Na elewacji bocznej przetrwały unikatowe wykusze latrynowe, a portal jedynego wejścia ozdabiają kamienne herby dawnych właścicieli i łacińskie inskrypcje. 


Narożnik północno-wschodni.
Portal wejściowy, tablice herbowe i fragment ryzalitu wieżyczki. 
/Fot. Beata Bigda/



Smukłą wieżyczkę z poł. XVI stulecia zwieńczono krenelażem w XIX w., a  poszczególne skrzydła zakończono schodkowymi szczytami.
Całość zachowała do naszych czasów charakter renesansowej rezydencji, jaki uzyskała w połowie XVI wieku dzięki ówczesnym właścicielom: Lukrecji i Jakubowi Bonerom. 

Podczas II wojny światowej zamek uległ częściowemu zniszczeniu. Po odbudowie i remoncie (przeprowadzonych w latach 60-80 XX w.) - przekazano go Stowarzyszeniu Historyków Sztuki.













Narożnik północno-zachodni, fosa i krajobrazowy park zamkowy.
/Fot. Beata Bigda/                                                                                               


Zamek w Wojnowicach był przez wiele lat celem weekendowych wycieczek samochodowych, rowerowych, a nawet pieszych (25 km od centrum Wrocławia i tylko 7 km od granic miasta). Amatorzy dłuższych przechadzek oddalali się z przyzamkowego parku, by efektowną lipową aleją, a potem leśnym duktem dotrzeć do rozległych terenów spacerowych, położonych wśród pól i lasów. W zamku działała restauracja i hotelik, a na terenie parku funkcjonowała latem baro-kawiarenka z plastikowymi meblami ogrodowymi i jednorazową „zastawą” oraz miejsce do biesiadowania na powietrzu (grill i ognisko). 

Stowarzyszenie Historyków Sztuki, które gospodarowało wówczas na zamku, organizowało niewiele imprez dostępnych dla gości spoza stowarzyszenia. 
Obiekt służył przede wszystkim jako miejsce do wynajęcia z okazji prywatnych, rodzinnych uroczystości lub spotkań integracyjnych i mikro-konferencji dla małych firm. 
Klientom restauracji, odwiedzającym zamek w tych latach, towarzyszyła galeria - liczne obrazy autorstwa współczesnych dolnośląskich artystów, prezentowane na ścianach pomieszczeń restauracyjnych przy radiowych dźwiękach muzyki popularnej. Jednak w 2012 roku Stowarzyszenie Historyków Sztuki przekazało zabytek z powrotem Skarbowi Państwa. Obiekt został wówczas zamknięty na trzy długie lata.

















Park zamkowy – ścieżka prowadząca w kierunku lipowej alei.
/Fot. Beata Bigda/



             

W czerwcu 2014 roku pieczę nad obiektem przejęło Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu - prężne stowarzyszenie, prowadzące działalność wydawniczą, edukacyjną i kulturalną, a także programy rozwojowe, wspierające budowanie porozumienia pomiędzy krajami Europy Środkowej i Wschodniej*. 
Przeprowadzono wówczas kolejny remont. Po zakończeniu prac – zamek ponownie otworzył swoje podwoje wiosną 2015 roku. 
Po trzyletnim letargu odżył w zupełnie nowej odsłonie. Przekonałam się o tym, kiedy w maju postanowiłam wybrać się do Wojnowic. Przepiękna pogoda zachęcała do powrotów w miejsca, które kojarzyły się nie tylko z odpoczynkiem na świeżym powietrzu, ale także ze spotkaniami z historią poprzez obcowanie z zabytkami architektury.



Arkadowy most z meblami ogrodowymi.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Na przerzuconym przez fosę arkadowym moście, prowadzącym do efektownego portalu wejściowego z 1650 r. – pojawiły się wiklinowe fotele i drewniane ogrodowe meble. Goście raczą się fantazyjnie udekorowanymi daniami, serwowanymi przez kelnerów na… oryginalnych, łupkowych płytkach dachówkowych w kolorze słoniowej czerni, albo tradycyjnie – na porcelanie. 

Cóż przyjemniejszego może spotkać zdrożonych dalekimi spacerami turystów, niźli filiżanka aromatycznej kawy w otoczeniu urzekającej flory i fauny zamkowego parku?... 
W czasie niepogody – można skorzystać z usytuowanych na parterze sal restauracyjnych, zapoznając się przy okazji z prezentowanymi w zamkowym hallu książkami, wybranymi z bogatej oferty Wydawnictwa KEW. Tym bardziej, że po wejściu do wnętrza – otaczają przybywających szlachetne dźwięki – muzyka dawna – renesansowa i barokowa.


Hall wejściowy.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/

 

Niewielki dziedziniec wewnętrzny – na razie w trakcie remontu – oczekuje na odnowienie przyległych do niego pomieszczeń i udostępnienie odwiedzającym. Jest to atrakcyjne patio o kamiennej posadzce, z efektownymi, renesansowymi arkadami i czworoboczną, piaskowcową cembrowiną czynnej do dzisiaj studni (ok.1560 r.). Ozdobione zielenią będzie dekoracyjnym wewnętrznym zakątkiem, zasilającym naturalnym światłem pomieszczenia, usytuowane pośrodku zamkowej bryły.


Kolumna na piętrze.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/
 












Na piętrze - sala konferencyjna im. Czesława Miłosza, wyposażona w pochodzący z 1889 r. fortepian marki Bechstein** - pełni również funkcję salonu muzycznego.  

W niedzielne sierpniowe wieczory odbyły się tu trzy pierwsze koncerty kameralne. Inicjator i kierownik artystyczny Wojnowickich Salonów Muzycznych - pianista i pedagog Jerzy Owczarz - zapowiedział, że letnie koncerty rozpoczną cały cykl wydarzeń artystycznych na zamku - i słowa dotrzymał.


W XIX stuleciu powszechny był obyczaj organizowania koncertów w salonach, podczas spotkań towarzyskich o artystyczno-literacko-politycznym charakterze. Zaczerpnięta z tradycji epoki romantyzmu idea salonów muzycznych pozwala znieść barierę pomiędzy koncertującymi muzykami a publicznością. Kontakt jest tutaj pełniejszy dzięki kameralnej atmosferze i wprowadzeniu - obok splecionego z muzyką fachowego komentarza 
(Jerzy Owczarz, Joanna Kołodziejska) - także spontanicznych wypowiedzi wykonawców, nierzadko wzbogaconych o rozmowy z przybyłymi na koncert melomanami. Prezentowana literatura muzyczna ma charakter szczególny - prócz utworów znanych, przedstawiane są pozycje nieczęsto wykonywane w polskich salach koncertowych.


Wojnowickie Salony Muzyczne - koncert „Polska romantyczna”:
Mazurki Fryderyka Chopina z opusu 68 gra Jerzy Owczarz.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/
Koncert „Rok Roberta Schumanna”
Prowadzący: Joanna Kołodziejska i Jerzy Owczarz.
/Fot. archiwum Stowarzyszenia Mrozovia/














Cykl Wojnowickich Salonów Muzycznych rozpoczął koncert "Polska romantyczna". Jerzy Owczarz zagrał nam utwory Fryderyka Chopina, m. in. Poloneza cis-moll op. 26 nr 1 i mazurki z opusu 68. Artyści zaprezentowali również mniej znane współczesnym słuchaczom, chociaż urocze i poruszające pieśni Mieczysława Karłowicza (Rafał Majzner - tenor, Jerzy Owczarz).


Koncert „Polska romantyczna”:
Mieczysław Karłowicz - pieśń "Na Spokojnym, Ciemnym Morzu" op. 3 nr 4.
Rafał Majzner – tenor i Jerzy Owczarz – fortepian.

/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Kiedy zabrzmiała nastrojowa pieśń "Z nową wiosną" (do słów Czesława Jankowskiego):

"(...) Z nową wiosną słowik wróci
zza dalekich gór i mórz,
ale w duszę pieśń ma dawna
nie powróci nigdy już.
Ledwie jedna wiosna minie,
wnet i nowa wiosna tuż,
tylko życia dzień wiosenny
nie powróci już (...)"


małe, najwyżej pięcioletnie dziecko wybiegło na środek salonu i w zadziwieniu wysłuchało pana Rafała aż do wybrzmienia ostatnich taktów utworu... Poczuliśmy się wszyscy swojsko, zupełnie jak podczas familijnej uroczystości.










Koncert „Polska romantyczna”:
Słowo wstępne – Jerzy Owczarz. Wśród słuchaczy są także dzieci.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/ 


W odmienną aurę wprowadził przybyłych melomanów następny wieczór: "Kawa po wiedeńsku", kiedy to usłyszeliśmy kompozycje Wolfganga Amadeusza Mozarta i Ludwiga van Beethovena w wykonaniach fortepianowych solo i na cztery ręce, a także w duecie fortepianu z wiolonczelą.










Koncert „Kawa po wiedeńsku”:
W.A. Mozart – Sonata na fortepian i wiolonczelę A-dur op. 69 nr 3.
Marcelina Sydor – wiolonczela i Kamil Jankowski – fortepian.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Rozsmakowaliśmy się przez chwilę w atmosferze klasycystycznego Wiednia II połowy XVIII wieku. Jak zawsze kryształowy, klarowny i jednocześnie żartobliwy Mozart spotkał się z poważniejszym, nieco zamyślonym Beethovenem.






Koncert „Kawa po wiedeńsku”:
Wykonawcy: Maurycy Huf, Jerzy Owczarz, Kamil Jankowski i Marcelina Sydor.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Niezwykle ciekawą dla mnie propozycją był  program trzeciego z sierpniowych "salonów" - "Wieczoru słowiańskiego". Wysłuchaliśmy niemal zupełnie nieznanych w Polsce, zjawiskowych "Snów" Bedřicha Smetany (Jerzy Owczarz) oraz serii utworów: Henryka Wieniawskiego, Antonina Dvořáka i Sergiusza Rachmaninowa na skrzypce i fortepian (Katarzyna Góral-Szewczyk i Jerzy Owczarz). Młodzi wykonawcy ujęli nas swoją energią i wdziękiem. Sugestywne "Sny" Smetany wywołują z pamięci wspomnienia i obrazy - zapewne zupełnie inne u każdego ze słuchaczy. Nie tylko opisowe tytuły poszczególnych utworów, składających się na ten cykl, ale też zmienne nastroje i "malarstwo dźwiękowe" Smetany tworzą uroczy zbiór muzycznych opowieści.

Na program wrześniowego koncertu: "Różne twarze muzyki polskiej" - złożyły się utwory polskich kompozytorów, którzy tworzyli w odmiennych okresach i stylistyce. Jakub Tracz (baryton) zaśpiewał pieśni Jana Gralla, Mieczysława Karłowicza, Stanisława Niewiadomskiego i Stanisława Moniuszki. Najciekawszym zestawieniem było "zetknięcie się" mazurków Fryderyka Chopina (Jerzy Owczarz) i Karola Szymanowskiego (Maurycy Huf). Czytelne, folklorystyczne źródła mają jednak zupełnie inne podłoże u każdego z twórców. U Chopina były to tańce ludowe typu mazurowego, zasłyszane podczas letnich pobytów młodego kompozytora w wioskach Mazowsza i Kujaw. Dla Szymanowskiego źródłem inspiracji był folklor podhalański.

Listopadowa zaduma i odwieczna trwoga przed tym, co nieuniknione - znalazła odzwierciedlenie w nastrojowym koncercie - "Danse Macabre"


Koncert „Danse Macabre”
Marche funèbre - część III Sonaty b-moll op. 35 Fryderyka Chopina gra Jerzy Owczarz.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/







Marche funèbre (Marsz żałobny) i Finale.Presto z Sonaty b-moll op. 35 Fryderyka Chopina rozpoczęły serię utworów, łączących się tematycznie ze śmiercią. Pełne smutku chopinowskie pieśni "Dwojaki koniec" i "Smutna rzeka" poprzedziły mozartowską Sonatę a-moll K.310 - napisaną przez kompozytora pogrążonego w rozpaczy po śmierci matki.


Koncert „Danse Macabre”:
Fryderyk Chopin - Pieśni op. 74 (nr 11 i nr 3). 
Aleksandra Malisz – sopran i Kamil Jankowski – fortepian.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Tymczasem podmuchy jesiennego wiatru, uderzające w okna salonu i szybko zapadający zmrok - wprowadziły w gronie słuchaczy narastający niepokój... Przejmująca ballada "Der Erlkönig", skomponowana przez Franza Schuberta do słów poematu Johanna Wolfganga Goethego, przedstawiła dramatyczną scenę - śmierć dziecka, nawiedzonego przez nadprzyrodzoną istotę (tajemniczego ducha - tytułowego króla) - potęgując nastrój przygnębienia i trwogi... 
W tym momencie - światło niespodziewanie przygasło... Przy migoczących płomykach świec na scenę wtargnęła tajemnicza postać, spowita w czarną pelerynę z kapturem, z kandelabrem w dłoni.


Koncert „Danse Macabre”:
Camille Saint-Saëns - Danse Macabre op.40 (bis).
Katarzyna Góral-Szewczyk – skrzypce i Jerzy Owczarz – fortepian.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/


Po chwilowej konsternacji, jaka zapanowała wśród widzów, zrzuciła jednak okrycie, by ująć skrzypce i wspólnie z pianistą zagrać ognisty walc - taniec śmierci, czyli Danse Macabre op. 40 Camille'a Saint-Saënsa. 

W roku 2016 mija 160 rocznica śmierci Roberta Schumanna, wybitnego twórcy epoki romantyzmu. We wrocławskiej Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego odbył się w styczniu, jak co roku, Studencki Festiwal Pianistyczny. Tegoroczną, siódmą edycję festiwalu poświęcono właśnie twórczości tego niemieckiego kompozytora i krytyka muzycznego. Dlatego też w dwa dni po zakończeniu akademickiego wydarzenia - zorganizowano w ramach wojnowickiego cyklu koncert pod hasłem "Rok Roberta Schumanna".
 



Koncert „Rok Roberta Schumanna":
Robert Schumann - pieśń "Du Ring an meinem Finger". 

Justyna Jabłonowska – sopran, Kamil Jankowski – fortepian. 
/Fot. archiwum Stowarzyszenia Mrozovia/




Po raz pierwszy podczas Wojnowickich Salonów Muzycznych wystąpił tak duży, sześcioosobowy zespół muzyków. Artyści zaprezentowali syntetyczny przegląd spuścizny kompozytora.




Koncert „Rok Roberta Schumanna”:
Robert Schumann - Kwartet fortepianowy Es-dur op. 47.
Stanisław Tomaszewski – fortepian, Katarzyna Piotrowska – skrzypce, Agnieszka Żyniewicz – altówka, Tomasz Szewczyk – wiolonczela.
/Fot. archiwum Stowarzyszenia Mrozovia/

Usłyszeliśmy wybrane utwory, które powstawały w różnych momentach twórczego okresu życia Roberta Schumanna - od młodości - po wiek dojrzały.


W lutym tradycyjnie świętujemy przyjście na świat jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów. Z tej okazji, w ostatnią niedzielę miesiąca, w wojnowickim salonie zorganizowano uroczyste "Urodziny Fryderyka Chopina"


Koncert „Urodziny Fryderyka Chopina”: 
Fryderyk Chopin - Koncert fortepianowy f-moll w transkrypcji na fortepian z kwartetem smyczkowym.
Jerzy Owczarz – fortepian, Lucyna Sarnicka – I skrzypce, Paulina Bujok – II skrzypce, Agnieszka Żyniewicz – altówka, Anna Marszałek – wiolonczela.
/Fot. archiwum Zamku na wodzie w Wojnowicach/ 






W programie znalazł się Koncert fortepianowy f-moll op. 21 w transkrypcji na fortepian z kwartetem smyczkowym. Akompaniament orkiestrowy zredukowany tutaj do kwartetu pomógł odtworzyć atmosferę dawnych salonowych koncertów, kiedy to sięgano również do orkiestrowego repertuaru, muzykując w gronie przyjaciół i znajomych. Wykonania kameralne koncertów fortepianowych Fryderyka Chopina w XIX wieku zdarzały się wcale nie tak rzadko. Obecnie częściej słuchamy obu utworów w wersji z orkiestrą - w dużych salach filharmonicznych. Nie dziwi więc, że i tym razem melomani nie zawiedli. Ponieważ zabrakło miejsc w salonie, część słuchaczy zasiadła w przyległym hallu. Występ zakończył bis - na życzenie publiczności pianista zagrał jeszcze Walc e-moll op. posth.


Nie tak dawno zapytałam Jerzego Owczarza, czy jako spiritus movens Wojnowickich Salonów Muzycznych myślał o kontynuacji cyklu i jak odbiera reakcje publiczności, przybywającej do zamku na wodzie na aranżowane przez niego koncerty.
- Oczywiście - odpowiedział - rosnące powodzenie, jakim cieszą się wojnowickie "Salony" upewnia mnie w przekonaniu, że warto ten cykl kontynuować. Cieszy mnie poza tym, że gospodarze zamku przyjęli nas z taką otwartością.
Planujemy także z koleżankami i kolegami muzykami otworzyć podobne "Salony" w innych miejscowościach Dolnego Śląska. Interesujące miejsca dla naszych koncertów na pewno uda się odnaleźć i tam. Byłoby to ważne, by umożliwić mieszkańcom małych miasteczek kontakt z żywą muzyką klasyczną, która w XIX wieku była przecież muzyką popularną.
- Czy zmniejszenie dystansu pomiędzy muzykami a publicznością staje się łatwiejszym zadaniem szczególnie w warunkach salonu muzycznego, zwłaszcza usytuowanego w obiekcie o ciekawej architekturze, z bogatą historią?
- Porównując reakcje melomanów podczas koncertów w większych, profesjonalnych salach, zauważyłem, że w wojnowickim salonie publiczność jest zdecydowanie bardziej bezpośrednia i nastawiona na osobisty kontakt z muzykami. Grając w zamku na wodzie odczuwamy autentyczną sympatię słuchaczy, którzy przybywają na spotkanie nie tylko z muzyką, ale też z nami - wykonawcami.
- Czy decyduje o tym magia miejsca, czy raczej formuła koncertów?
- Sądzę, że i jedno, i drugie.


* vide:
Beata Bigda >Kolegium Europy Wschodniej na zamku w Wojnowicach<, Odra 12/2015


** Pochodzący z 1889 roku fortepian marki Bechstein jest depozytem, przekazanym do zamku w Wojnowicach przez prezesa polskiego PEN Clubu, prof. Adama Pomorskiego. Instrument ten - ze względu na swoją długość (220 cm) - należy do grupy fortepianów półkoncertowych.



Beata Bigda
Wrocław, marzec 2016.



Jerzy Owczarz

Urodzony w 1989 r. w Bielsku-Białej.
Absolwent Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie fortepianu prof. Zbigniewa Faryniarza, wyróżniony stypendium rektorskim dla najlepszych studentów.

Występował z recitalami w Warszawie, we Wrocławiu (w tym dwukrotnie na scenie Filharmonii Wrocławskiej), w Krakowie oraz w mniejszych miejscowościach.
Koncertował również za granicą: w Anglii, w Czechach, na Węgrzech i we Włoszech. 
Laureat dwóch konkursów pianistycznych: Concorso Internazionale di Esecuzione Musicale e Composizione "Valeria Martina" (pierwsze miejsce w kategorii G - 2011) oraz 18 Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Leoša Janáčka w Brnie (2012).
Prowadzi działalność artystyczną i pedagogiczną. Udzielił szeregu wykładów na temat wykonawstwa muzyki Fryderyka Chopina w czeskich wyższych uczelniach muzycznych (Praha, Brno).
Od niedawna zajmuje się organizowaniem życia muzycznego na Dolnym Śląsku, od sierpnia 2015 r. jest dyrektorem artystycznym Wojnowickich Salonów Muzycznych.


Artykuł ten ukazał się na łamach Dolnośląskiego Magazynu Społeczno-Kulturalnego ROBB+MAGGazin, w podwójnym numerze 9-10/2016.