W dniu 73 rocznicy wybuchu II wojny światowej - dwa krótkie teksty autorstwa moich Najbliższych o tragedii w Kole, Chełmnie i Kiejszach.
"Chełmno"
Autorka tekstu: Liliana Najman
Łódź, dnia 18.04.1998 r.Mój dziadek - Wacław Łaszkiewicz - kupił po pierwszej wojnie światowej sporo ziemi oraz murowany, parterowy dom w Kiejszach. Cieszył się , że po spaleniu modrzewiowego dworku w Kociszewie jego dzieci będą dorastały w bezpieczniejszych warunkach. Nowy dom był otoczony ogrodem, stawem i łąką, którą przecinał wartki strumień. Ogromny las było widać z okien domu.
Dziadek ciężko pracował, aby uzyskać środki na zakup koni i bydła oraz rozbudowę części gospodarczej. W sąsiedztwie zamieszkiwali Niemcy, z którymi dziadek utrzymywał poprawne stosunki.
W 1939 roku wybuchła wojna. Już w październiku Niemcy zabrali dziadka i jego dwóch synów: 21-letniego Tadzia i 19-letniego Zdzisia. Przerażona babcia po pewnym czasie dowiedziała się, że zostali uwięzieni w Kole.
Mijały dni. Babcia wszelkimi sposobami starała się zasięgnąć informacji o losie swoich najbliższych. Nie było to proste, trzeba było wyprawić się do oddalonego o 15 km Koła i rozpytywać nieznajomych. Za bardzo skąpe wieści babcia płaciła koszykiem jedzenia. Wkrótce dowiedziała się, że więźniów wywieziono z Koła w nieznanym kierunku.
Majątek dziadków zajęli miejscowi Niemcy, babcię zabrano do Koła i zaaresztowano. Dzięki pomocy przychylnego Żyda, pełniącego funkcję stróża, babcia uciekła z więzienia i ukryła w pobliskim Grzegorzewie. Od najbliższych nie otrzymywała żadnej wiadomości.
W rodzinnym opustoszałym domu babcia znalazła się dopiero po kapitulacji Niemców. Wkrótce przybył do Kiejsz wujek Józek z rodziną, który wszystko stracił w Powstaniu Warszawskim. Podjął pracę w Kole i niezwłocznie zainteresował władze miasta poszukiwaniem zaginionych, których było około 60-ciu. Wśród nich lekarze, aptekarze, księża, prawnicy, studenci.
Rozpytywano mieszkańców Koła i okolic. Ludzie mówili, że w pierwszych miesiącach wojny Niemcy zgrupowali Żydów w Chełmnie i wkrótce ich wywieźli.
Wujek Józek był załamany, tracił nadzieję na odnalezienie swojego ojca i braci. Nie dawał jednak za wygraną i szukał dalej. Pewnego dnia dowiedział się od autochtona Niemca, że najprawdopodobniej miejscem straceń był las, położony między Chełmnem a Kołem.
Specjalna komisja przeszukując las, napotkała porzucone miski, garnuszki i przedziwne zwęglone szczątki. Wśród brzóz leżały podarte resztki odzieży, stare buty.
Władze miasta Koła zleciły wycięcie lasu i dokładne spenetrowanie terenu. Odkrycia były rozpaczliwe. Stwierdzono, że już od listopada 1939 roku Niemcy zagazowywali tam i palili Żydów oraz czeskie dzieci z Lidic. Zbiorowy grób Polaków odkryto w pobliżu. Dokładne oględziny pozwoliły ustalić, że niektórzy zostali zakopani żywcem.
Wezwano rodziny celem zidentyfikowania zwłok. Nie wszystkie przybyły. Babcia Helena przyjechała do Chełmna z córkami – Marylą, Ireną, Izą, Zenią, Krystyną oraz synami – Józkiem i Ładziem. W zbiorowym grobie odnaleźli dziadziusia, Tadzia i Zdzisia. Ich niepokój zastąpiła od tej chwili głęboka żałoba.
Rodzice zabrali mnie wraz z siostrami – Blanką i Sławeną na uroczysty pogrzeb. Skromne sosnowe trumny złożono w miejscu ekshumacji. W barwach jesieni odprawiona została smutna msza.
W miarę upływu lat miejsce straceń zmieniało się. Pojawiły się tablice pamiątkowe, duży monument z wyrytym napisem, cytowanym z listu, znalezionego przy jednym z zamordowanych. W lasku brzozowym postawiono stele.
Odwiedzając Chełmno – Las można spotkać ludzi z różnych stron świata. Często widać w ich oczach łzy. Odjeżdżają zamyśleni.
W lesie nastaje cisza, płonie znicz.
Chełmno, 2008. Fot. Jerzy Kaczorek
Praca „Chełmno”, autorstwa mojej cioci, Liliany Najman, została nagrodzona we wrześniu 1998 roku, w edycji wojewódzkiej konkursu polszczyzny pięknej, bogatej i skutecznej „O Gęsie Pióro Mikołaja Reja”, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich Zarząd Okręgu Łódź.
Notka biograficzna:
dr Liliana Najman - Bronżewska
(1939-2006)
Doktor farmacji, poświęciła całe swe życie zawodowe dociekaniom naukowym nad chemicznymi związkami, które mogłyby likwidować choroby nowotworowe u człowieka.
Prowadziła laboratorium doświadczalne na Wydziale Chemii Leków Akademii Medycznej w Łodzi.
Wyniki swych doświadczeń publikowała w międzynarodowych pismach naukowych, podczas zjazdów naukowych wielokrotnie wygłaszała referaty.
Z ogromnym oddaniem przekazywała wiedzę farmaceutyczną rozlicznej rzeszy studentów i przewodziła ich pracom magisterskim. Jej talent pedagogiczny zjednywał młodzież akademicką i uaktywniał ich zapał do nauki.
W okresie studenckim była solistką kabaretu studentów Akademii Medycznej w Łodzi – „Cytryna” (jako wokalistka – alt). Wyjeżdżała z „Cytryną” na liczne występy, m.in. do Francji (Paryż, Marsylia), Związku Radzieckiego (Leningrad) i wielu miast polskich. W roku 1964 zaśpiewała piosenkę z repertuaru tegoż kabaretu na II Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
***
A oto krótka notatka, dotycząca Chełmna, wyłowiona z domowych zapisków mojej babci, Ireny Najmanowej:
Irena Najman (z domu Łaszkiewicz)
(1909 - 2004)
Fot. Krzysztof Suchar (1947-2012) |
Zabierano Polaków z miejsc pracy, domów i pól, z których zbierali ostatnie plony rolne, jak buraki cukrowe, ziemniaki, kukurydzę i pasze dla zwierząt. Bez pożegnania z rodzinami, bez zmiany ubrań i bez potrzebnych osobistych rzeczy, zamykano na przykład w Kole, w różnych miejscach, aresztach, w bóżnicy żydowskiej i kolejno, po odbyciu miesięcznych tortur, wywożono do lasów, gdzie rozstrzeliwano i w różny sposób mordowano.
Właśnie w lesie chełmskim, pomiędzy Kołem, a Dąbiem, stracono setki tysięcy Polaków i osób innych narodowości.
Po wojnie, bodaj w roku 1945 (46) – rodziny poległych za Ojczyznę zorganizowały Komitet przy Radzie Miejskiej i zabrano się do ekshumacji – najpierw grobu, w którym zbrodniarze ułożyli 60 osób (głowa-nogi; głowa-nogi), w którym znajdowały się zwłoki Ojca i dwóch moich braci – studentów.
Były przywiezione skromne trumny, w których umieszczaliśmy jeszcze dobrze po 6 latach zachowane zwłoki. Kazaliśmy na miejscu zbrodni wykopać grób wielki w kształcie podkowy dla tych 60 trumien.
Następnego dnia odbyła się msza polowa z udziałem kilkunastotysięcznego zgromadzenia ludzi. Po rozczulających przemówieniach odśpiewaliśmy pieśni religijne oraz „Nie rzucim ziemi” i „Warszawiankę”.
Łódź, kwiecień 1980 roku.